Kiedy jako 10-11 letni chłopak „latałem” na bosaka
z leszczynową wędką nad Wisłę i łachy wiślane w Sandomierzu, gdzie na
koński włos z ogona i haczyk ze szpilki (najlepszy haczyk na wędkowanie
metodą – „złap i wypuść”) wędkowałem moje pierwsze uklejki, krąpie,
krasnopióry czy też płotki nie wiedziałem, że mam przed sobą tyle
przygód wędkarskich. Nawet w najśmielszych dziecięcych marzeniach nie
przewijała się myśl o wędkowaniu na innych rzekach a cóż dopiero
zagranicą. Dopiero nieustannie opadające kartki z kalendarza,
wprowadzały
mnie w kolejną krainę wędkarskich przygód. I do tego na różnych
kontynentach i morzach.
Początek marca 2005 roku. Coraz bardziej staje się realna wyprawa
żeglarska jachtem z Fort Laurdeldale na Florydzie (USA) na wyspy Bahamas
(u wybrzeży USA). Kapitan Andrzej Sochaj, który będzie pierwszym po
Bogu na pokładzie, (znający bardzo dobrze te wyspy), nadmienia mi
mimochodem, że powinniśmy złapać parę ryb, na przybrzeżnych wodach
Florydy i Bahamas. Niezbyt jestem o tym przekonany, gdyż nie wędkowałem
jeszcze w tych stronach i to metodą -ciągnięcie za jachtem kawałka
plastika z hakiem. (forma trolingu).
Po załatwieniu wszystkich formalności wyjazdowych, czas nabiera
szybszego tempa. Wieczorem 20 maja, 2005 roku, żegnani porywistym
wiatrem, przelotnym deszczem i przenikliwym zimnem, wyruszamy z Matawan
w stanie New Jersey (USA) w kierunku Florydy. Przed nami 1246 mil i 21.5
godzin jazdy (taką informację wyczytaliśmy
na internecie). Dane okazały się bezbłędne i już wieczorem w sobotę,
ładujemy nasze „klamory”, wśród których nie zabrakło oczywiście i tych
moich wędkarskich, na jacht zacumowany w kanale portowym w Fort
Laurdaldale. Piekna sylwetka jachtu o wdzięcznej nazwie „Lady Karen”
(imię córki właściciela jachtu), odbija się bielą w spokojnym lustrze
wody. Przyjęci sedecznie przez właściciela jachtu, Johna Balickiego i
kapitana Sochaja „zagospodarowujemy się” na
pokładzie, podziwiając niezwykle starannie zaprojektowany i zbudowany we
Francji jacht, przeznaczony do rejsów turystycznych. Kątem oka
dostrzegam zamocowane dwa uchwyty wędkarskie na relingu rufy jachtu.
Nabieram powoli przekonania, że jednak jest szansa na „zahaczenie”
jakieś rybki. Wyprawy morskie są moją drugą miłością życiową, więc
nie potrafię ukryć radości, kiedy cumy oddane prze właściciela (pozostaje
na lądzie) uwalniają z uwięzi posuwający się przy pomocy 62-dwukonnego
silnika, po kanale - „Lady Karen”. Po obu stronach kanału
niewyobrażalnie bajkowe rezydencje z przycumowanymi doń jednostkami
pływającymi, które same w sobie mogą nabawić kompleksu niejedne
żeglarskie oczy, które wiele w życiu widziały. I wreszcie pięć
zwodzonych mostów otwiera nam drogę na pełny Ocean Atlantycki.
Zapada zmierzch i wyraźnie powiało lekką bryzą, co pozwala kapitanowi
na postawienie dwóch żagli (Genua i Grot). Z szybkością 6-7-miu węzłów
posuwamy się prosto na wschód w kierunku Bahamas. Kapitan, oznajmia mi,
że w nocy nie będziemy wędkować, gdyż na sztuczną bezzapachową przynętę,
nie ma najmniejszych szans na zwędkowanie czegokolwiek. Choć „dusza rwie
się do raju”, nie protestuję - zdając się na jego doświadczenie
wędkarskie, a szczególnie na
znajomość tych oceanicznych wód. Plany i marzenia wędkarskie nigdy nie
są przeszkodą w oddanie się w objecia Morfeusza, więc jeszcze lekko
zaspany zrywam się na nogi, kiedy kapitan budzi mnie rano o świcie z
informacją, że czas na wędkowanie. Pod jego okiem montuję zestaw na
troling który zaraz wędruje do oceanu.
Poranna kawa na pokładzie smakuje wyśmienicie, choć ....jej zapach
dosyć długo nie wabi żadnej ryby. Zwątpiłem nieco w możliwość
zwędkowania czegokolwiek, kiedy gwałtowne brzeczenia grzechotki około
10-tej rano, podwyższa znacznie mój poziom andrealiny. Kapitan zwalnia
predkość jachtu a ja po 10-cio minutowej walce doholowuję do podbieraka
moją pierwszą rybę z Golfsztromu na Cieśninie Florydzkiej.
Great Barracuda !!! -(Sphyraena Barracuda), do złudzenia
przypominajaca kształtem naszego poczciwego szczupaka, choć różniąca się
kolorem no i groźnie wygladającymi pojedyńczymi zębami. Pomny różnych
opowieści, przytrzymuję ją pod skrzela bo jej zęby wzbudzają należyty
respekt. Ma około 25 inch, więc wędruje z powrotem do oceanu. Do rekordu
świata w tym gatunku-84 lbs i 14 ounces, jeszcze jej wiele brakuje. Może
podrośnie do tej wagi za rok? (Parę godzin później wyholowuję swoją
największą o wadze 9.5 lbs i 38” długości.) Za chwilę kolejną barakudę
holuje Andrzej Sochaj. Jest większa, 32”, więc
wędruje do zamrażalnika, choć jej mięso nie należy do tych z gatunku
najlepszych. Barakudy nie są zbyt waleczne, więc wyholowanie ich do
podbieraka nie dostarcza zbytnich emocji i nie wymaga zbyt dużego
kunsztu wędkarskiego. Jest zmęczona atakiem, podczas którego na
maksymalnej szybkości atakuje przynetę a zahaczona, nie ma już siły na
skuteczna walkę. Teraz już aż do wieczora, od czasu do czasu wyciągamy
kolejne barakudy oraz inne gatunki jak: Spanish Mackerel – makrela-(Scomberomorus
maculatus), czy też Yellow Jack (Caranax Bartholomaei)-8
lbs i 28,5 inch.
Wielką przyjemność sprawiło mi wyholowanie na pokład, pod koniec dnia,
kiedy zbliżaliśmy się do pierwszej wyspy na Bahamas- Bimini, Yellowfin
Grouper (Mycteroperca Venenosa) – 4lbs i 22 inch długości. Okaz
nieduży jak na ten gatunek ryby ale za to waleczna i niezwykle smaczna.
A zupka rybna z niej, może zadowolić podniebienie największego smakosza.
Podczas kolejnych dni żeglowania po Bahamas, naszą spiżarnie uzupełniają
przede wszystkim różne gartunki groupers. Great Grouper (Epinephelus
Itajara) –rekord świata tego gatunku wynosi 680 lbs (ponad 300
kg!!), Black Grouper (Mycteroperca Bonaci) czy też pięknie
ubarwiony Nassau Grouper (Epinephelus Striatus). Trafiały sie i
małe ryby które zaraz po zmierzeniu wedrowały z powrotem do
oceanu.
Na jednej z wysepek, kapitan Sochaj prowadzi nas wśród krętej ścieżki
do dużego stawu, w którym na dźwiek ludzkiego głosu podpływa Nassau
Grouper, którego on nazwał „John”. Karmimy go resztkami ryb. Ale z braku
pożywienia, nie gardzi też chlebem (!) którym go karmi Andrzej podczas
częstych wizyt na tej wyspie. Zawsze podpływał z nim mniejszy grouper,
nazwany „Mery”. Dziś nie ma jej z „Johnem”. Kolejnego ranka,
podpływamy na miejsce zwane przez kapitana Sochaja – „Fish Market” (rynek
rybny) a to ze względu na dużą ilość występujących tu ryb. Metoda
wedkowania ta sama – troling. Do grona wędkujacych dołacza się też
kapitan Mariusz Marciniak i to z dobrym skutkiem, demonstrując nam
zanętę wykonaną z pociętego kolorowego .....worka plastykowego.
Niezwykle skuteczna. W pewnym momencie, kiedy jacht płynął pomiędzy
dwoma wysepkami, gwałtowne terkotanie grzechotki obwiesza mi kolejne
branie. Podcinam, czując jednocześnie duży opór ryby. Po parudziesięciu
sekundach, plecionka zrywa się jakby była zrobiona z nitki. A przecież
ma 65 funtów wytrzymałości. No cóż, tak też bywa.
W ostatni dzień, kotwiczymy koło Rose Island. Woda tak czysta, że na
głębokości 4-6 metrów widać podwodne skały. Korzystamy więc z okazji
snorkując (pływanie w masce po powierzchni i obserwowanie życia
podwodnego) wokół jachtu. Ja z Andrzejem podpływamy pontonem bliżej
brzegu, gdzie ciemny kolor wody wskazuje na obecność podwodnych skał,
pod którymi można wypatrzyć różnokolorowe ryby. Przy kolejnym nurkowaniu
widzę wystający z pod skały duży łeb jakiejś ryby. Pewnie grouper,
pomyślałem sobie. Żałuję, że nie wziąłem z sobą kuszy. Nurkuje jeszcze
raz, aby lepiej ocenić jego wielkość i dopiero wtedy dociera do moich
zmysłów, że jest to rekin!!! Sand Shark-(CarcharhinusPlumbeus)
Wyglada na niezbyt dużego. Biorę wiosło od Andrzeja i przy kolejnym
nurkowaniu zmuszam go nim do wypłynięcia na otwartą wodę. Oceniamy go na
1.5 m długości. Lekkim machnięciem ogona oddalił się szybko od nas.
Po tygodniu, żal wyjeżdżać z tego wędkarskiego „Eldorado”. W drodze
powrotnej na Golfsztromie, zaliczamy znowu różne ryby, w większości barakudy.
Kolejne branie po którym bardzo mocno ugięty kij i wściekłe jazgotanie
kołowrotka zwiastuje branie dużej ryby. Walka trwała krótko. Parenaście
sekund i tym razem kręciołek przy lince (45 lbs) nie wytrzymuje naporu
ryby. Szkoda, że nie mogłem jej chociaż zobaczyć. Gorycz porażki byłaby
wtedy dużo mniejsza. Od tej pory używam już te o wytrzymałości....150
lbs.
Spokojne wody Cieśniny Florydzkiej i piekne rozgwieżdżone niebo,
witają nas powtórnie przy wpływaniu do portu. Pozostają niezwykłe
wspomnienia, zdjęcia i.....obietnica powt��rnego wędkowania na tych
wodach. Może za rok kapitanie Sochaj?
Dane wędkowania:
7 stopowy morski kij – stary
model-Garcia Conolon, ze sztywną końcówką (hard action), multiplicator
marki Penn Senator 4/0 Special (kołowrotki Penna uważam za najlepsze-
bardzo wytrzymałe- do połowów morskich), na który nawijam 300 jardów
plecionki Power Pro o wytrzymałości 65 funtów (około 30 kg). Na końcu
plecionki kręciołek (swivel #2 o wytrzymałości 45 lbs) do którego jest
umocowany 40-50 cm nylonowy przypon z solidnym haczykiem morskim na
agrafce.
Haczyk (Octopus Beak, marki
Mustad, nr. 7/0) jest ukryty w nylonowej przynęcie, przypominajacej
plastikowy walec lekko zwężony w przodzie a pocięty na końcu w paseczki.
Produkowane są one w przeróżnych kolorach i wzorach.
Głebokość wody-20-30 stóp - na Bahamas. Na Golfsztromie powyżej
150-200 stóp (maksymalna głębokość pokazywana przez głębokościomierz
jachtu).
Najbardziej optymalna szybkość jachtu podczas trolingu to 5-6 węzłów
(9-11 km) na godzinę. Mniejsza szybkość nie wabi drapieżników bo
przynęta nie zachowuje się tak jak naturalne ryby. Czas wędkowania:
praktycznie cały dzień, od świtu do zmierzchu. Nieco słabsze brania w
godzinach południowych. (12-3).
Tekst i Foto: Jozef Kolodziej
Maj-21 do 29,
2005 ROK.
Artykuł ten był publikowany w 2005 roku w miesięczniku „Zew
Natury”.
Przedruk za zgodą wydawcy.