Jezioro to, położone na granicy USA i Kanady o
długości 180 km, intrygowało mnie od bardzo wielu lat. Ze względu na
jego wielkość (około1150 km2 i maksymalnej szerokości 19 km), ilość wysp
(około 80 po obu częściach granicy) oraz bardzo urozmaiconą linią
brzegową z mnóstwem zatoczek, strumieni i rzeczek doń wpadających (najwieksza
to rzeka Richelieu), stawia przed wędkarzami liczne bariery i wymagania.
Ja dlatego nie mogłem się długo zdecydować na wędkowanie na tym jeziorze,
bo na wyjazd w „ciemno” nie miałem ani czasu ani ochoty na niepotrzebne
wydawanie pieniędzy. I choć dochodziły mnie słuchy o rekordowych
muskellunge (Esox Masquinongy) oraz dużej ilości szczupaków (Esox Lucius),
to jednak tylko w opowieściach wędkarskich podczas towarzyskich spotkań.
Ale na tym się wszystko kończyło – bez żadnych konkretnych „namiarów”,
bo być może niektórzy zazdrośni wędkarze nie mieli ochoty podzielić się
tymi wiadomościami z innymi? Czekałem więc na to, że może jednak kiedyś
nastąpi „przeciek” i czegoś konkretnego się dowiem. Wreszcie trzy lata
temu mój kolega po kiju – Wojtek Palczewski powiedział mi, że był na
wędkowaniu na Lake Champlain, podczas którego złowił z innymi kolegami
bardzo dużo szczupaków. Zapraszał mnie także na następny wyjazd na to
jezioro, z czego skwapliwie skorzystałem. Od tamtej pory, już regularnie
1-2 razy w roku wędkuję szczupaki na tym jeziorze.
Tegoroczny wyjazd (Maj 15 - 16 2010 rok), jak zawsze zorganizowany
przez Józka Kłoskowskiego, przypadał nam tydzień przed długim weekendem
(Memorial Day) w maju bo na świateczny wyjazd już nie było miejsc, choć
rezerwację dwóch domków (cabins), Józek załatwiał jeszcze w styczniu! Z
tego powodu, nasz wędkarski wyjazd został skrócony o jeden dzień.
W ten piątkowy majowy ranek przyjeżdżam pod budynek mojej ostatniej
pracy (po rozmowie z szefem, który tłomacząc się brakiem zleceń w firmie
i złą sytuacją ekonomiczną, wręczył mi tydzień wcześniej zwolnienie z
pracy . Nie tymczasowe – takie „na wsiegda) na umówiony pożegnalny lunch
z byłymi współpracownikami, samochodem, wyładowanym moimi wędkarskimi „klamorami”.
Podczas lunchu w Brielle (na wybrzdeżu New Jersey), siedzę jak na
przysłowiowych szpilkach, bo przecież
o 2:30 pm jestem umówiony pod domem Wojtka w South Amboy. A nie wypada
mi wyjść wcześniej bo to ja jestem „bohaterem” tego dzisiejszego
przyjęcia w restauracji z pieknym widokiem na Manaskwan River.
Pożegnanie, ostatnie zdjęcia, wymiana e-maili i wreszcie opuszczam
restaurację parę minut przed drugą. No cóż, trochę się spóźnię
pomyślałem, podejmując przy tym fatalną decyzje co do trasy dojazdu do
Wojtka. Miałem zamiar jechać do South Amboy droga nr 18 a następnie RT 1
na północ. Zakładając, że będzie krócej, skręciłem w Brielle na drogę 35
North. Decyzja okazała się chybiona czasowo. Piątkowe korki, roboty
drogowe, przejazd przez miasteczka i liczne ograniczenia szybkości „nieco”
mnie zdenerwowały i prowokowały do przekraczania niekiedy (czyli często)
limitów prędkości.
Początek wędkarkiej wyprawy niezbyt pomyślny, pomyślałem sobie, być
może może dobre brania szczupaków na jeziorze poprawią mi humor. Ale
za to sprawa ”przepustki na ryby” nie wchodziła w rachubę, bo moja
Żabcia (osobista żona), akurat „balowała” w kraju ojczystym, nie
zaprzątając sobie głowy moim wędkowaniem i nie wiedząc ile pracy w .....kuchni
(smażenie rybek) czeka ją po powrocie. U Wojtka (ponaglany jego
telefonami) jestem godzinę po umówionym czasie i parę minut później po
doładowaniu wędkarskiego sprzętu Wojtka i Józka Kreka oraz zabraniu ich
samych także, jedziemy do Colonia na spotkanie z ostatnim uczestnikiem
naszej grupy – Jarkiem Kościem, który już czekał na nas niecierpliwie
przed domem. Szybko przepakowywujemy się do jego samochodu i wreszcie
ruszamy. Po „przedarciu
się”
przez parę lokalnych „korków”, nareszcie wjeżdżamy na Route 87 North
(Thruway) którym parę godzin będziemy jechać aż pod kanadyjską granicę.
Wreszcie po pokonaniu 350 mil, około 10 wieczorem docieramy do naszej
bazy, czyli ośrodka Campbell’s Bay koło miasta Swanton w stanie Vermont.
Nieco wcześniej dotarła tutaj 4-ro osobowa grupa organizatora (Józka
Kłoskowskiego). Jak zwykle rozmowy przeciągają się nieco po północy,
gdyż wielu z nas nie widzi się często na codzień a opowieści wędkarskich
uzbierało się dużo, tak jak i szlachetnych trunków w lodówce.
Przynajmniej tego pierwszego wieczora, bo późniejsze toasty (oczywiście
z umiarem ) za dobre wyniki wędkowania nieco te zapasy uszczupliły.
Nasze dwa domki kampingowe są usytuowane tuż nad brzegiem jeziora
Champlain, na którym tuż przy podestach są przygotowane nasze aluminiowe
łódki. Jest to bardzo istotne, gdyż już wczesnym rankiem możemy wyruszyć
na jezioro na poranne wędkowanie, nie czekając do 8 am na otwarcie
sklepiku (można w nim kupić licencję na wędkowanie, sprzęt wędkarski i
podstawowe artykuły spożywcze) i pojawienie się właściciela. Oczywiście
wyruszą tylko ci, którzy wykupili jeszcze przed wyjazdem licencje
wędkarskie przez internet. Bez licencji nie warto się narażać na mandat
bo tak jak i gdzie indziej można być skontrolowanym przez „rangers”
poruszających się na szybkich łódkach. Ceny licencji dla non-resident:
cały rok - $41, 1 dzień-$15, 3 dni - $20. My z Jarkiem (stałym kompanem
na łódce) wypływamy chyba najpóźniej w myśl zasady: spiesz się powoli,
która to zasada pozwala nam na unikanie stresów. Bo przyjechaliśmy tutaj
na rybki wszakże ale także po to, aby się zrelaksować, odpocząć,
nacieszyć porannym wrzaskiem ptactwa budzącego się ze snu i podziwiania
jak zawsze pięknych wschodów i zachodów złotej kuli słońca.
Po krótkiej naradzie z Jarkiem, decydujemy się popłynąć w lewą
stronę od naszych domków (w przeciwieństwie do kolegów), mając w pamięci
właśnie tam, dobre wyniki podczas wrześniowego wędkowania zeszłego roku.
Już po pięciu minutach przystajemy przy brzegach gdzie z wody wychylają
się nieśmiało, pierwsze wodne rośliny. Tam jest większa szansa
zwędkowania szczupaka, który nie będzie o tej porze żerował dalej od
brzegu, gdyż nie ma tam jeszcze rośliności w której mógłby się on ukryć
w zasadzce na drobnicę.
Mimo zmiany miejsc wędkowania dopiero po godzinie spiningowania o 9
rano, Jarek pierwszy może się pochwalić szczupakiem 24 inch, który
wędruje do siatki. Moj kolejny szczupak, jako niewymiarowy, trafia z
powrotem do wody. Mijają kolejne dwie godziny a my mamy zaliczone
zaledwie parę basów wielkogębnych (Micropterus salmoides) - wypuszczone
ze względu na okres ochronny, oraz kilka młodzieżowych szczupaków, które
jak i mój, trafiają z powrotem do wody.
Jarek dzisiaj wędkuje na jedną i tą sama blachę „wahadłówkę”, ale
trochę zmodyfikowaną, gdyż na końcu blaszki po obu stronach kotwiczki,
ma zamontowane jeszcze małe podłużne blaszki. Ta blachą będzie on
wędkował przez całe dwa dni i z jakim skutkiem? –to potem. Ja natomiast
preferuję wirówki o różnych kolorach (najczęściej jaskrawych), których
parę po zahaczeniu o konary lub zielsko, niestety urywam. Zrezygnowani
słabymi porannymi wynikami, wracamy w południe z powrotem do domku,
mając nadzieję na lepsze popołudniowe
wyniki.
Koledzy z innych łódek, też nie mają zbyt dobrych wyników, za wyjątkiem
Wojtka, którego szczupak o długości 28.5 inch jest jak na razie
kandydatem nr. 1 na wygranie puli. Po poobiedniej drzemce, dopiero o 5
po południu jesteśmy powtórnie na wodzie. Tym razem jedziemy pod
kanadyjską stronę jeziora mając na uwadze, aby nie wysiadać na brzegu.
Po pierwsze byłoby to nielegalne przekroczenie granicy a po drugie
wędkowanie z brzegu Kanady, wymagałoby wykupu licencji dla danej
provincji. My trzymamy się blisko brzegu, pozwalając w trakcie
spiningowania, na dryfowanie łódki. Po zaledwie kilku rzutach, Jarek
wyholował wymiarowego szczupaka, którego nazwaliśmy – kanadyjskim. Ale
dalsze „oranie batem wody” (spiningowanie) oprócz małych basów i
niewymiarowych szczupaków nie przynoszą spodziewanych rezultatów.
Wracamy więc pod brzeg, gdzie wędkowaliśmy rano, ale bez „kanadyjskiego
szczupaka”, który wykorzystał to, iż wieko drucianej siatki było niezbyt
dobrze zabezpieczone i dał nura z powrotem do wody. No cóż, widocznie
nie chciał „przekraczać” nielegalnie granicy. Moje dwa kolejne szczupaki,
były lekko zachaczone i zrywają się w trakcie holowania. Po
przeglądnięciu sprzętu, stwierdzam, że przyczyną było nie zablokowanie
kołowrotka na wsteczny obrót. Tak więc podczas zacinania, nie było
należytego oporu żyłki i kotwiczka była tylko lekko zahaczona w twardym
pysku szczupaka. Eliminuję bład i kolejne zahaczenia nie pozwalają na
umknięcie ryby. Przed zakończeniem wędkowania tego dnia, złowiłem
jeszcze tylko jednego szczupaka a Jarek....trzy (24 – 25 inch) Czas
wracać, aby jeszcze za widoku zdążyć je oczyścić na specjalnie
przygotowanym stanowisku (z bierzącą wodą i beczkami na odpadki).
Wyciągamy siatkę ze szczupakami z wody i ....tu kolejny pech
prześladujący nas tego dnia. W boku siatki była mała dziura przez którą
uciekł nam już drugi dzisiaj szczupak. Dobrze, że dla innych szczupaków
to uszkodzenie było za małe na ucieczkę.
Wieczorne ognisko, pieczenie kiełbasek, dzielenie się wrażeniami z
pozostałymi kolegami oraz partyjka „tysiąca”, to stały rytuał tych
wędkarskich wypraw w to miejsce. Wojtek z Józkiem mając na uwadze
wczesne poranne wędkowanie, idą spać wcześniej od nas. Ja z Jarkiem
kładziemy się dopiero o 2 am, obiecując sobie jednak, że wstaniemy tuż
przed świtem.
Chyba jednak oboje w to przyrzeczenie nie bardzo wierzymy, bo budzimy
się dopiero o 7 rano, kiedy wszyscy koledzy byli już na jeziorze. Tuż
przed wypłynięciem, zoriętowaliśmy się, że paliwa mamy tylko na 15 minut
pływania. Co za pech! Tankować możemy dopiero po otwarciu sklepu, czyli
o 8. Postanawiamy więc przez tą godzinkę powędkować blisko ośrodka,
płynąc w prawo od naszych domków. Parę zaczepionych blach (jedna
urwana-moja), mały pickerel zwędkowany przez Jarka i dwa niewymiarowe
szczupaczki, nie nastrajają nas optymistycznie. Postanawiamy wracać po
benzynę, ciągnąc po dodze (a raczej po wodzie) ponton z dwoma Polakami,
którym silnik odmówił posłuszeństwa. Na szczęście to było ich ostatnie
wędkowanie, więc naprawę silnika odłożyli do Nowego Jorku.
Zatankowani, jedziemy pełnym gazem w lewo od bazy wzdłuż brzegu, na
nasze ulubione miejsca. Tuż przed dziewiątą silne uderzenie na Jarka
spiningówce, wyraźnie podnosi poziom naszej andrealiny. Po holu i
dłuższym niż zazwyczaj „dołowaniu” ryby wiemy, że może to być duży okaz.
Po parunastu minutach, wreszcie pod powierzchnią wody, ukazał sie
walczący do końca szczupak. Podbieram ostrożnie, bojąc się go utracić,
bo często się zdaża, że w takim momencie szczupak, robi „młynka”,
trzepiąc łbem i pozbywając się blachy. Na szczęście, został solidnie
zmęczony przez spokojny hol Jarka. Pamiątkowe zdjęcia i mierzenie – 33
inch (83.8 cm)! Na pewno będzie konkurentem do zdobycia puli.
W ciągu następych dwóch godzin, Jarek zwędkował jeszcze cztery
wymiarowe szczupaki a ja .....tylko jednego. Przypominam, że wszystkie
szczupaki, złowił on na tą samą biało-czerwoną blachę wahadłówkę, którą
opisywałem wcześniej. Parę minut przed jedenastą, kończymy naszą
tegoroczną wiosenną przygodę na jeziorze Champlain.Pozostali koledzy już
wrócili i wszyscy ze szczupakami. Może nie tak duże jak w poprzednich
latach, ale za to wędkowanie było nieco łatwiejsze ze względu na brak
jeszcze roślinności, której jest zazwyczaj dużo więcej na jesieni.
Wszakże, w trzcinach ukrywa się szczupak i drobnica (co obiecuje lepsze
brania), ale jest ona powodem częstrzych zerwań sztucznych przynęt (blach,
wirówek, woblerów). Jeszcze tylko, czyszczenie ryb, zarezerwowanie przez
Józka Kłoskowskiego terminu na jesienne wędkowanie i przed nami 350 mil
powrotnej drogi.
A pulę, wygrał szczupak zwędkowany przez Jarka. Gratulacje Jarku !
DANE WĘDKOWANIA: Lake Champlain. Głębokość przeciętna łowiska – 3 do 10
stóp. Wędkowanie blisko brzegu z łódki będącej w wolnym dryfie (bez
rzucania kotwicy). Muskellunge – pod ochroną cały rok. Można wędkować
cały rok ale tylko na sztuczną przynetę metodą muchową i wypuszczać
(catch and release) . Nortern Pike (szczupak) – wymiar ochronny 20 inch,
a dzienny limit wynosi 5 sztuk (dane na 2010 rok) Mój sprzęt: 9-cio
stopowy (2,7 m) kij firmy: Ugly Stick (moja ulubiona firma) – Medium
action, z kołowrotkiem o stałej szpuli, marki „Shimano”, oraz plecionką
o wytrzymałości 15 funtów. Najczęściej podczas spiningowania używałem
wirówki #5 firmy „Meps” ( w kolorze biało-czerwonym, żółtym lub czarnej
z czerwonymi kropkami, bez pióropusza) lub dużą wahadłową blachę tej
samej firmy o wdzięcznej nazwie – Little Wolf (3/4 uncji), w kolorze
srebrnym. Najskuteczniejszą okazała się biało-czerwona wirówka.
Jarek natomiast preferuje do spiningowani kije firmy „Ugly Stick” ale
7-mio stopowe. Zestaw uzupełnia kołowrotek o ruchomej szpuli, firmy
„Daiwa” oraz plecionka o wytrzymałości 12 lbs. Pozostali koledzy mieli
podobne zestawy.
Bardzo dobre brania miał Wojtek na wirówkę #5 firmy „Meps”, w
kolorze jasno-zielonym z pióropuszem, który skrywał haczyk.
Artykuł ten był publikowany w Tygodniku Plus w czerwcu i lipcu 2010
www.tygodnikplus.com
Przedruk za zgodą redakcji
Tekst i foto: Józef Kołodziej
Maj 2010