Tej lipcowej niedzieli 4-go lipca, słońce
przygrzewało bezlitośnie na wybrzeżu New Jersey, gdzie w towarzystwie
zaprzyjaźnionego małżeństwa, Elżbiety i Wojtka rozkoszowaliśmy się
kąpielą w oceanie. Panie (towarzyszyła mi moja żona Ewa), podziwiały
uroki oceanu a my z Wojtkiem zastanawialiśmy się raczej nad tym, co też
tam w „trawie” a raczej w wodach oceanu pływa. No cóż, głodnemu chleb na
myśli, a nam ....jak zawsze rybki. Snuliśmy przy tym plany pełnych
sukcesu wypraw wędkarskich, próbując jednocześnie przekonać nasze panie,
że przydałoby się już w domowej lodówce zaopatrzenie w postaci świerzych
ryb.
Niestety. Nasze żony ucięły tą dyskusję stwierdzeniem, że zawsze mogą
sobie je kupić w sklepie. O zgrozo! Wędkarze (czyli my), kupujący ryby w
sklepie!!! Dodały przy tym iż lepiej by było, abyśmy pomyśleli raczej o
wspólnych wczasach w Pólnocnej Karolinie (dokąd rokrocznie jeżdżą nasi
wspólni znajomi). Spojrzałem na Wojtka i wiedziałem, że on myśli w tym
momencie dokładnie to samo. Oczywiście, że o wędkowaniu przy tej okazji
w Północnej Karolinie i dlatego z ochotą poparliśmy ten pomysł. Ale
nasze panie jakby wyczuły nasze ukryte intencje bo dodały – tylko nie
wolno wam zabierać wędek!! Tak, tak. Zgadzamy się na ten warunek -
obiecując stanowczo a i chętnie zarazem, że dotrzymamy słowa. A to
dlatego iż nasze żony powinny raczej powiedzieć – żadnego wędkowania na
wczasach! A to jest już duża różnica. Bo na ten warunek, napewno byśmy
się nie zgodzili! Parę dni później na internecie, znaleźliśmy dobrą
okazję odnośnie wynajęcia apartamentu w miejscowości Corolla w stanie
Pólnocna Karolina. Tylko $1040 za apartament na dwie pary w domku gdzie
takich zestawów do wynajęcia było 4. A ponieważ dom w którym wynajeliśmy
nasze urlopowe mieszkanie, znajdował się na półwyspie i to tylko 100 m
od Oceanu Atlantyckiego, więc chętnie z Wojtkiem przystaliśmy na tą
ofertę. No bo jak ocean w pobliżu, to musi być tam gdzieś blisko port w
którym powinniśmy „zaokrętować” się na jakąś wędkarską „łajbę”,
rozumowaliśmy z Wojtkiem. Jak się okazało, całkiem niesłusznie. Przed
wyruszeniem na wczasy nie wtajemniczaliśmy na razie o wędkarskich
planach nasze towarzyszki urlopowe, czekając na dogodną okazję. W
niedzielny ranek, 18 lipca, wyruszamy z Matawan w 400 milową podróż do
Corolla. Mileliśmy jednak pecha. W stanie Maryland zbyt spieszyliśmy się
na wczasy, co zostało nam „nagrodzone” mandatem za szybkość – bez prawa
łaski, niestety! Za to przejazd przez zatokę Chesapeake Bay, kombinacją
mostu i tunelu (Willian Preston Lane Jr.Memorial Bay Bridge) na
piętnasto-milowym odcinku, wynagradza nam to niesympatyczne spotkanie z
trooperem. Wczesnym popołudniem docieramy do biura agencji, gdzie po
załatwieniu niezbędnych formalności, otrzymujemy klucze do mieszkania.
Wykorzystując pierwszy wakacyjny nastrój w niedzielę wieczorem przy
lampce wina, przebąkujemy nieśmiało z Wojtkiem, że wobec takiej pokusy
jaką jest bliskość oceanu, „nie wypada nam”, nie popłynąć na rybki.
Panie lekko zdziwione, przypominają nam o naszej przedwyjazdowej
obietnicy. Dotrzymaliśmy przecież słowa, odpowiadamy bo wędek i sprzętu
wędkarskiego faktycznie nie wzieliśmy ze sobą. No to na co będziecie
wędkować, zapytały nasze panie lekko zdziwione. Tak się składa, tłumaczy
Wojtek, że na całym niemalże świecie, to kapitan „charter boat” (a
zarazem z regułu i właściciel w jednej osobie), zapewnia sprzęt do
wędkowania i przynęty. A ponadto planujemy wyjazd na duuuuuużą rybę,
czyli tuńczyka, który zapewne jako gospodynie wiecie, że ma wspaniałe
mięsko pływające jak dotąd samopas w oceanie. Wobec takiego słownego
fortelu i argumetu, żony nasze szybko skapitulowały. Pozostało nam
tylko w tej sytuacji poszukać najbliższego portu dla łodzi wędkarskich i
dokonać niezbędnej rezerwacji.
W poniedziałek zasięgamy języka w pobliskich sklepach, ale nikt nie
potrafi nam odpowiedzieć gdzie jest najbliższy port. Przypadkowo
napotykamy ogłoszenie w sklepie wędkarskim o możliwości wynajęcia łódki
na połowy morskie. Niestety, właściciel sklepu nie może nam podać
szczegółowych informacji na temat wędkowania, gdyż on tylko umieścił w
swoim sklepie ogłoszenie (pewnie za niezłą odpłatą). Dzwonimy więc pod
podany numer i dostajemy adres najbliższego portu. Słowo najbliższej to
chyba lekka przesada, bo znajduje się on w miejscowości Manteo (Pirate’s
Cove Yacht Club & Marina) położonej od nas w odległości około 50 mil (godzina
jazdy w jedną stronę!) Rano we wtorek zostawiamy nasze żony na plaży a
sami wyruszamy do portu dla łodzi w Manteo (Pirate’s Cove Yacht Club &
Marina), który robi na nas wielkie wrażenie. Dobra organizacja,
informacja i olbrzymi wybór wszelkiej maści łodzi do wynajęcia. Niestety.
Mamy pecha, bo wiekszość z nich wypływa na wędkowanie w pobliskich
zatokach (inland fishing), a my przecież pragniemy „zapolować na
grubszego zwierza” (tuna, mahi-mahi, wahoo, sailfish) na Gulf Stream (nazwa
prądu morskiego w pobliżu wybrzeża Północnej Karoliny na Oceanie
Atlantyckim).
Niestety ale w tym porcie wszystkie charter boats na ten rodzaj
wędkowania, zostały już wynajęte do końca naszego pobytu. Na szczęście,
naszą rozterkę zauważył, jeden z obecnych tam nieformalnych agentów (polecający
prywatnie konkretne łódki i kapitanów – pewnie też nie za darmo)
informując nas o innym porcie (Oregon Inlet Fishing Center - w Nags
Head). Oczywiście polecił nam też według niego „najlepszego” kapitana i
jego łódź. Jeszcze tylko zasięgamy w informacji szczegóły dotyczące
wędkowania na wrakach (bez robienia rezerwacji) i w samo południe
jedziemy do wskazanego nam przez agenta portu (kolejne 10 mil).
Na szczęście mamy w samochodzie GPS, więc nie tracimy czasu na
szukanie przez przypadkowo napotkanych, ludzi tego miejsca. To centrum
wędkarskie jest też świetnie zorganizowane i nastawione także na
umiejetne „skubanie” amatorów wędkowania – ale o tym później. Polecany
nam charter boat w poprzedniej marinie przez „agenta”, jest niestety
zabukowany przez najbliższe dni, akurat podczas naszego pobytu.
Decydujemy się więc z Wojtkiem na inną łódkę (Rigged Up), której kapitan
ma w planie wędkowanie na Gulf Stream.
Nie robi nam zbytnich nadzieji na zwędkowanie tuny jako, że nie jest
to w tej chwili dobry okres na ten gatunek ryby. Niemniej nie wyklucza,
iż może uda się nam ją znaleźć. Ale, powinniśmy złowić - obiecuje
kapitan, mahi-mahi (Coryphaena hippurus) nazywanej też dolphin-fish lub
inną game fish (np. wahoo). Nie bierzemy sobie za bardzo słów kapitana
do serca bo obiecywaki w wędkowaniu to rzecz umowna. Za „jedyne” $275 (psss,
nie powtarzać żonom) dopisaliśmy się do listy na wtorkowe (jutrzejsze)
wędkowanie. Musimy tylko zadzwonić wieczorem i upewnić się czy łódź
wyjdzie w morze ze względu na dosyć wzburzony ocean.
Znając datę rejsu na Gulf Stream, wracamy się powtórnie do portu w
Manteo, gdzie rezerwujemy sobie wyjazd na wędkowanie na wrakach za
kolejne $110 (full day) na czwartek 22-go lipca. Po drodze do naszego
domu, „walczymy” jeszcze ze znalezieniem w sklepach brezentowego daszku
na plażę, który chroniłby nas od palącego słońca (95 do 102 stopni
Fahrenheit). Daszki niestety zostały wykupione przed nami, więc
zadowalamy się parasolami, bo siedzenie na plaży bez cienia byłoby w
tamtych dniach niemożliwe. Wieczorny telefon do kapitana i już wiemy,
że nazajutrz nie wypłyniemy – dopiero w środę. W porcie mamy się stawić
już o 5:30 am, więc mocno zaspani, „podpierając” oko kawą, wyruszamy do
fishing center już o 4 rano – niestety. No cóż, żywot wędkarzy nie jest
taki „lekki i przyjemny” jakby się naszym żonom wydawało.
Po drodze zastanawiamy się czy nas aby za bardzo prażące tutaj słońce
nie wygrzeje na łodzi, bo na pełnym oceanie też potrafi dopiec. Ale
niepotrzebnie, bo już po pierwszych oględzinach naszego charter boat,
stwierdziliśmy iż jest to bardzo luksusowa łódź z klimatyzowaną (lub
ogrzewaną) kabiną, telewizorem, łazienką z natryskiem, kuchenką
mikrofalową oraz bardzo wygodne siedzenia-kanapy! Lódki, które
wynajmowaliśmy do tej pory w New Jersey, wyglądałyby przy niej jak
ubogie krewne. Ale wracając do wędkowania, w rejs wyruszy sześciu
wędkarzy (w tym John w wieku 10 lat - z ojcem - Chisum), Tom, Stanley,
Wojtek, Józek oraz majtek (Ryan) i oczywiście kapitan (Charles Haywood).
Jest jeszcze jest ciemno, kiedy meldujemy się na łodzi. Ryan tuż przed
wypłynięciem, kroi małe rozmrożone ryby na przynętę na mahi-mahi, gdyż
dopiero w trakcie rejsu, kapitan (w zależności od pogody, stanu morza i
meldunków z innych łodzi) zadecyduje o systemie wędkowania i rodzaju ryb
na które będziemy wędkować. Po kilkunastu minutach wypływamy na ocean
trzymając się blisko brzegu (około 0.50 do 1 mili). Za nami podążają
dwie pozostałe łódki (Point Runer i Fight-N-Lady) zarezerwowane na
dzisiejsze wędkowania. Ocean w miarę spokojny. Lekka fala (około 1 stopy)
oraz słaby wiatr, pozwalają wszystkim rozkoszować się urokami
dzisiejszej wyprawy. Ale później będzie już gorzej.
Po godzinie odbijamy w ocean prostopadle do brzegu. Pozostałe łódki
płyną dalej poprzednim kursem bo widocznie ich kapitanowie zdecydowali
się na wędkowanie mahi-mahi bliżej brzegu. Nasz kapitan chce rozpocząć
wędkowanie na „grubszego zwierza”, więc dlatego płyniemy następną
godzinę w ocean tam gdzie jest prąd zwany Gulf Stream. Informuje nas iż
w przypadku braku brań, wrócimy na łowiska bliżej brzegu. Kiedy słyszę
zwalniające wyraźnie obroty silnika, gramolę się z kabiny (przerywając
smaczną poranną drzemkę) na pokład. Majtek już uzbraja większość wędek
na sytem ze sztuczną przynetą a pozostałe mają na haczykach rozmrożone
małe rybki (ballyhoo), które wymagają specjalnego umocowania z haczykiem
i główną żyłką. Wędki z przynętami, umocowane z boku obu burt, na
bocznych wysięgnikach i na kapitańskiej galeryjce, mają zwabić duże ryby.
Z pokładu łodzi płynącej na iskrzącym się od słońca oceanie, widzę
często przynęty, sunące tuż po powierzchni wody. Przeważnie jednocześnie
8 wędek ciągnie za sobą przynętę.
Na pierwsze uderzenie ryby nie czekamy zby długo bo 20-30 minut. O
8:10 rano silne ugięcie końcówki jednej z wędek podnosi w nas poziom
andrealiny. Fish on! – krzyczy Ryan i czeka na wękarza, który
będzie holował rybę. Nie ustaliliśmy przed wędkowaniem kolejności
wyciągania ryb, więc spojrzenie majtka w moją stronę, zaprasza mnie jako
pierwszego. Usadowiony wygodnie w wędkarskim krzesełku, spokojnie męczę
rybę , zwijając żyłkę na kołowrotek, kiedy walcząca ryba pozwala na to.
W tym czasie majtek, zwija pozostałe wędki aby się nie splątały z moją,
bo grozi to zerwaniem ryby. Zżera mnie tylko ciekawość jaka to ryba i
obawa, aby ją nie utracić. Tym razem się udało i po 10-cio minutowym
holowaniu, zmęczona Blackfin Tuna (Thunnus atlanticus), wyciągnięta z
wody hakiem przez Ryana, leży już w pojemniku z lodem. Oceniamy ją na
około 10 funtów. Ten gatunek ryb jest najmniejszym z gatunku tuńczyków i
osiągają maksymalną wagę około 40 funtów. Ale za to waleczne.
Ustalenie kolejności wędkowania, jest o tyle ważne gdyż, pozwala na
unikanie sytuacji, kiedy wędkarze mają więcej lub mniej szans na
holowanie ryb. Pozwala także na unikanie bałaganu i nerwowych sytuacji
na pokładzie. Na naszej łodzi majtek tego nie zrobił przed rejsem i
dlatego nastąpiła taka sytuacja iż jeden z uczestników rejsu (Tom),
bardzo często nie zważał na innych wędkarzy „skracając” swoją kolejność
holowania zaczepionej ryby.
Wkrótce potem następują kolejne brania i kolejni szczęśliwcy zaliczają
ten sam gatunek tuńczyka. Wagą nie różnią się zbytnio między sobą.
Podczas holowania mojej drugiej ryby czuję, że opór jest większy. Po
paru minutach już widzę walczącą do ostatniej chwili wahoo (Acanthocybium
solandri). Za chwilę ta jedna z najszybszych ryb - może pływać nawet do
50 mil na godzinę (80 km!!), jest już w pojemniku zręcznie wyciągnięta
hakiem z wody przez majtka. Tunczyki w dalszym ciągu biorą dobrze.
Zdarzyło się i tak, że na raz trzech z nas holuje rybę.
Parę minut po jedenastej, potężne ugięcie „kija”, koncentruje naszą
uwagę na tą wędkę. Szczęściarzem był Stanley, który był następny w
kolejce. W pierwszych paru minutach ryba nie pozwala mu na zwinięcie
nawet paru cali żyłki. Dopiero po kilkunastu minutach, udaje mu się
powoli męczyć rybę i nawijać żyłkę na kołowrotek. Kiedy już jest w
odległości 50 – 70 stóp od łodzi, na błękitnych falach oceanu
rozpoznajemy wahoo z tym, że jest przynajmniej 1.5 raza większa od mojej.
Piękny okaz, ale niestety chwilę później ryba uwalnia się. Jęk zawodu
Stranleya mówi za wszystko. Ale takie są uroki wędkowania. Ryba też musi
mieć jakąś szansę w walce o swoje życie. Zresztą kilka tuńczyków w ciągu
całego okresu wędkowania też zerwało się z haczyków.
A tymczasem
wzmagający się wiatr rozkołysał fale z białymi nań grzywaczami do
wysokości 4 - 5 stóp. Mały John i jego tato nie wytrzymali tego
chuśtania i już do końca wędkowania, będą leżeli w kabinie. Tuńczyki w
dalszym ciągu biorą dobrze, więc kapitan nie decyduje się zmieniać
łowisko gdzie moglibyśmy wędkować mahi-mahi. Na horyzoncie widzimy inne
łodzie, których kapitanowie też zapewne dostarczają wędkarzom powodu do
wzrostu andrealiny w ich organizmach.
O trzeciej po południu kapitan ogłasza koniec wędkowania. Wyniki
rewelacyjne. W sumie mamy 27 tuńczyków! (Wojtek 8, ja 7) oraz jedną moją
wahoo. Dwugodziną powrotną podróż wykorzystuję na robienie zdjęć i
krótką drzemkę bo nigdy rozkołysane morze mi w tym nie przeszkadza. A
Ocean Atlantycki, z białymi grzywaczami na czubkach fal i refleksami
odbijanego słońca na jego powierzchni, urzeka mnie swoim urokiem i pełną
gamą błekitu aż po horyzont jak magnes. Dlatego tak często (oprócz
przyjemności wędkowania) staram się być z kolegami na pokładzie charter
boat. Kiedy o piatej po południu wpływamy do portu, eskortowani
przez pozostałe łodzie, które rano wypłynęły z nami, na nadbrzeżu portu
wita nas spora grupa ludzi, wczasowiczów i wędkujących z innych łodzi,
chętnych pooglądać nasz dzisiejszy połów. A jak wspomniałem poprzednio,
jest co oglądać, szczególnie, kiedy każda z załóg ułożyła zwędkowane
ryby na pomoście. Nasz połów wzbudza chyba największe zainteresowanie.
Kibice jak i my robimy sobie pamiątkowe zdjęcia (ojciec z synem już
zdrowi na własnych nogach), aby było co oglądać w zimowe wieczory. No i
jeszcze jedna formalność - finansowa. Typ dla majtka, który powinien być
w granicach 15 – 20% kosztów całej wyprawy. O tym też dowiedzieliśmy się
dopiero na łodzi. Oddajemy ryby do czyszczenia gdzie należy uiścić
kolejną opłatę. Podczas wędkowania w Massahussets kapitan sam czyści
ryby i nie popbiera za to osobnej opłaty a w New Jersey ryby czyści
majtek za drobną opłatą. Oczyszczone ryby dzielimy na uczestników rejsu
jednakowo dla wszystkich. A ponieważ Chisum z synkiem oraz Stanley
rezygnują z filetów, dzielimy je więc na 3 osoby. Do domku wczasowego
przywozimy z Wojtkiem naszą turystyczną lodówkę, wypełnioną po brzegi
świeżutkimi filetami z ryb. Nasze żony są zaskoczone takim połowem i
przyrzekły, że od dzisiaj może nie będą czynnymi uczestniczkmi
wędkowania ale za to gorącymi kibicami naszych wędkarskich wypraw.
Po uczczeniu naszego sukcesu przy wspaniałej kolacji, którą zrobiły
Ela i Ewa, kładziemy się z Wojtkiem wcześniej spać bo jutro czekają nas
kolejne wędkarskie emocje. Może nie takie jak poprzedniego dnia bo na
nieco mniejsze ryby. Czeka nas wędkowanie na oceanie na wrakach, gdzie
można zwędkować sporo rybek – tak zapewniała przynajmniej pani w okienku
podczas wykupywowania biletów na ten rejs. A wyprawa na Gulf Stream? Tak,
tak. Już zaplanowana w październiku z tym samym kapitanem. Tylko proszę
o tym na razie nie wspominać naszym wspaniałym żonom!
Dane wędkowania: Miejsce wędkowania: Ocean Atlantycki u wybrzeża stanu
Północna Karolina, na Gulf Stream w odległości około 2 godzin płynięcia
od portu w Oregon Inlet Fishing Center. Łódka: Rigged Up (classic
Carolina Custom Built Design) o długości 55-ciu stop wyposażona w
elektroniczny nawigacyjny system zawierający VHS radio, GPS, plotter,
radar i głębokościomierz z kolorowym ekranem. Licencja pozwala tylko na
zabranie sześciu wędkarzy na rejs. Kapitan: Charles Haywood, posiada
licencję wydaną przez US Cost Guard od 1998 roku. Kołowrotki (o ruchomej
szpuli):
Na większą rybę: (tuna, wahoo, marlin, sailfish) - Shimano Tiagra
oraz Penn International, a na mniejszą rybę: (mahi-mahi, makrela) - Shimano. Na kołowrotkach
nawinięta zielona żyłka nylonowa o wytrzymałości od 40 do 100 funtów.
Wędki – 7-mio stopowe - morskie (hard and medium action) różnych firm.
System wędkowania: powierzchniowy trolling na sztuczne plastykowe
przynęty (kolorowa imitacja squida) – pojedyńcze lub w zestawie po kilka
oraz rozmrożone rybki – Ballyhoo.
Artykuł ten był publikowany w USA w
tygodniku Plus
w październiku i listopadzie 2010 roku.
www.tygodnikplus.com
Przedruk za zgodą redakcji
Tekst i foto: J.
E. Kołodziej