Józef Kołodziej
WĘDKOWANIE
W ANTIQUA - 2002
Kiedy wiosną 2017
roku zapadła decyzja, że polecimy w listopadzie tego roku w okresie
święta – Thanksgiving, na jedną z wysp na Karaibach, byłem wielkim
entuzjastą tego wyjazdu.
Pozostaje tylko wybór wyspy a nie jest to łatwe, jako że na wielu z
nich już byłem, a ponadto wszystkie mają specyficz
ny klimat i swoisty
urok. Ponadto trzeba brać pod uwagę fakt, aby nie trafić na taką, gdzie
być może do dzisiaj „urzędują piraci”. Najlepiej gdyby trafić na taką,
gdzie są ukryte ich „skarby”
Zaproponowałem więc Eli i Wojtkowi oraz mojej żonie, wyspę – Antiqua.
A to z wielu powodów. Jest to górzysta wyspa pochodzenia wulkanicznego w
basenie Morza Karaibskiego, porośnięta gęstwiną tropikalnej roślinności
i lasów podzwrotnikowych. Za swoje sąsiedztwo ma od południa wyspę
Guadalupe, od zachodu wyspę Montserrat (częściowo zniszczoną w latach
1995 – 1997, przez wulkan
Soufrière Hills),
od północy przez Barbudę, a od wschodu... niezmierzone wody Atlantyku
sięgające, aż do wybrzeży Zachodniej Afryki! A ponadto była ona niejako
„sprawdzona”, gdyż byliśmy z żoną na niej wraz z dziećmi i znajomymi
w... 2002 roku. Kolejnym argumentem, to wspaniałe piaszczyste i długie
plaże oraz krystalicznie czysta woda o różnych odcieniach błękitu i
turkusu, otaczająca tę wyspę.
Ale koronnym argumentem przeważającym za tą wyspą było to, iż tylko
na tej wyspie można być na występie słynnej - Steel Orchestra, która
swój koncert muzyczny (rewelacyjny) wykonuje na wszelkiej wielkości
bębenkach, bębnach i beczkach (nawet tych po ropie)! Ma ona kontrakt na
występy tylko w jednym z licznych tutaj ośrodków wczasowych, a raz w
tygodniu, w niedzielę daje występy na górze – Shirley Heights, dla
wczasowiczów z innych ośrodków.
Wybór ośrodka, do którego chcielibyśmy pojechać, ułatwił mi mój syn
Konrad, który wraz z rodziną spędzał wakacje na tej wyspie w kwietniu
2017 w Jolly Beach Resort and Spa (położonym na zachodniej stronie wyspy).
Kiedy na komputerze sprawdziłem informacje o tym ośrodku, z wielką
radością odkryłem, iż znaduje się on tuż koło Jolly Harbour (nazwa portu).
Jak sama nazwa sugeruje, jest to port dla jachtów, statków wycieczkowych
ale też i dla Charter Boat (łódki do wędkowania dla 4 – 6 osób)!
Po takiej informacji wiedzieliśmy z Wojtkiem (mój wieloletni
przyjaciel od wędkowania), że żadna inna wyspa nie wchodzi w rachubę.
Teraz tylko pozostało nam przekonać nasze panie, że tylko ta wyspa a
nie inna będzie najlepsza na nasz wyjazd. Trzeba przyznać, że Ela (żona
Wojtka) i Ewa (moja żona), trochę podejrzliwie słuchały tej oferty
napomykając, że pewnie chcemy jechać na tę wyspę, aby wędkować. Ten
argument szybko został „przełamany”, kiedy powiedzieliśmy im, że
przecież na Karaibach, dookoła każdej wyspy są wody. O tym, że w tych
wodach są też i rybki, raczej nie wspomnieliśmy, aby nie zaburzyć cyklu
„przygotowań” na tą a nie inną wyspę. Jeszcze tylko przed dokonaniem
ostatecznej rezerwacji, zadzwoniłem do Jolly Harbour uzyskując
potwierdzenie informacji, odnośnie możliwości wędkowania z charter boat.
Zresztą jak się domyślałem – pozytywną.
Oczywiście uprzejma pani informatorka, chciała natychmiast
zarezerwować nam łódkę za dosyć wygórowaną cenę. Ale mając doświadczenie
wynajmowania takich łódek, wiedziałem, że najlepiej zrobić to na miejscu
u agenta na plaży, który sam przychodzi z ofertą. A ponadto można się z
nim trochę potargować. Bo chętnych wędkarzy (o czym się wielokrotnie
przekonałem) w takich wczasowych ośrodkach, nie ma zbyt wielu. My, nie
musieliśmy popłynąć na rybki (choć byliśmy zdecydowani), natomiast
właściciel musiał pozyskać klientów bo to jest jego praca i sposób na
życie. Ale o tym mu nie powiedzieliśmy oczywiście.
Kilka dni przed wyjazdem, postawa naszych żon zaskoczyła nas ogromnie,
bo zaproponowały nam (same!), że znając naszego bzika na punkcie „płoszenia
rybek”, wyrażają zgodę na wędkowania na Antiqua, ale... tylko jeden raz!
Spojrzeliśmy z Wojtkiem na siebie porozumiewawczo i zgodziliśmy się
skwapliwie, bo przecież już wcześniej ustaliłem z nim, że popłyniemy
właśnie tylko raz. A myśmy z tą wędkarską decyzją zwlekali długo, aby
powiadomić o tym nasze żony a jak się okazało, to one... rozwiązały ten
punkt pobytu na wczasach na Antiqua. Tak jak i popdczas poprzedniego
pobytu, rezerwuję też przez komputer wynajęcie samochodu (odbiór i zwrot
na lotnisku) na okres naszego pobytu na wczasach, aby móc nieco
pozwiedzać wyspę oraz pojechać na koncert Steel Orchestra.
A więc po wszystkich uzgodnieniach, 18 listopada 2017 roku (sobota)
wylatujemy z lotniska w Newarku (stan New Jersey) na południe. A już
późnym popołudniem tego dnia, po przesiadce w Miami, lądujemy na
lotnisku w St John’s (stolica Antiqua).
Wita nas ciepełko „nasączone” dużą ilością wilgoci, co nam absolutnie
nie przeszkadza w podtrzymaniu wyśmienitego nastroju ubarwionego
tropikiem.
Nastrój ten nieco osłabł, kiedy gburowata pani wypełniała formalności
związane z wynajęciem samochodu – tak jakby to ona robiła nam przysługę.
Po opłaceniu $15, dowiedziałem się, że właśnie „zdałem prawo jazdy”
upoważniające mnie do jazdy po drogach Antiqua. Ale... tylko po tej
lewej stronie drogi (ruch lewostronny obowiązuje do dzisiaj). Nie
zdziwiło mnie to zbytnio jako, że od poprzedniego pobytu, nic się tu w
przepisach drogowych nie zmieniło.
Wreszcie po otrzymaniu dokumentów, kluczyka, samochodu i „turystyczno-amatorskiej”
mapy wyspy, wyruszamy do hotelu. Stan dróg – fatalny! Wąziutkie, pełne
dziur i beznadziejnie oznakowane (najczęściej bez) znakami miejscowości,
nazwami dróg i ulic. Niczym w Panama City w Panamie. Mijanie samochodu
jadącego z naprzeciwka, graniczy z drogową ekwilibrystyką aby uniknąć
otarcia się o mijający albo wyprzedzany samochód, lub wypadnięcia z
drogi. I to przy prędkości zaledwie 3 – 6 mil!
Oczywiście, że w tej sytuacji błądzimy (na pomoc wakacyjnych
pasażerów w samochodzie nie moge niestety liczyć), często więc
zawracajam, ale tylko w miejscach gdzie są wjazdy do domów, bo
przydrożne rowy nie pozwalają bez wpadnięcia do nich, na zmianę kierunku
o 180 stopni. W tej sytuacji zasięgamy języka u spotkanych tubylców – na
szczęście mówią po angielsku. Są zresztą bardzo uczynni i kiedy jedna z
tubylczyń zaoferowała się, że nas zaprowadzi (jadąc swoim samochodem
przed nami) do naszego hotelu, skwapliwie zgodziliśmy się na to, tym
bardziej, że już zapadł zmrok. Myślę, że jej się to opłaciło bo za $10,
którymi wynagrodziliśmy jej pomoc, będzie mogła objechać całą wyspę!
A już w poniedziałek po południu, idziemy spacerkiem z Wojtkiem do
Jolly Harbour, gdzie możemy oglądnąć łódki do dyspozycji wędkarzy. Je
st ich zaledwie kilka i to nie pierwszej młodości, ale za to ceny rejsów (około
600 dolarów za rejs – sześciogodzinny), zdecydowanie niższe aniżeli w
USA. Z pomocą poznanego na plaży agenta - Wesleya, dokonujemy rezerwacji
na wędkowanie w dniu 22 listopada o siódmej rano. Niestety, ale łódki
nie mogliśmy sprawdzić jako, że była akurat na morzu – oczywiście z
kapitanem i wędkarzami. Ku naszemu zaskoczeniu, nasze żony, chętnie
przystały na naszą propozycje wspólnego wyjazdu z nami... na rybki! Tak
więc nic już nie stało na przeszkodzie aby w środę, w ”pełnym składzie”,
stawić się kilkanaście minut przed godziną siódmą rano w porcie Jolly
Harbour, gdzie czekała już na nas łódka z Riverem (kapitan) i jego
pomocnikiem Kerrym.
Po krótkiej naradzie z Wojtkiem, decydujemy się popłynąć na wędkowanie
na rafach (tzw. buttom fishing). A to dlatego, że wędkowanie metodą
trolingową przy ciągle przemieszczającej się łódce, mogłoby być zbyt
męczące dla naszych żon. Chociaż wędkowanie tą metodą, dawałoby nam
większe szanse na zwędkowanie dużej ryby. Ale nie chcieliśmy „spłoszyć”
naszych pań, mając na uwadze otrzymanie „przepustek” na przyszłe
wędkowania.
Po spokojnej tafli wody, owiewani chłodnym porannym powietrzem,
kierujemy się z prędkością 15 węzłów na otwarte morze, choć w
niewielkiej odległości od brzegu (3 – 4 NM). Po 20 minutach zatrzymujemy
się na pierwszej rafie. Głębokość wędkowania – około 50 – 60 ft.
Wędkujemy używając delikatnego sprzętu (wędki) z małymi kołowrotkami o
stałej szpuli z nawiniętą żyłką o wytrzymałości 15 – 20 lbs. Dwa haczyki
na przywieszkach i sześciouncjowy ciężarek na końcu nylonowego przyponu
(około 10 – 20 inch), uzupełniają całość zestawu do wędkowania. Jako
przynęty, używamy kawałki pokrojonych mrożonych rybek lub pokrojone
kawałki małych rybek złowionych w czasie wędkowania.
Wędkowanie na rafie nastręcza nieco trudności, ze względu na częste
zaczepy o koralowce. Dopiero po chwili nabieram doświadczenia, które
uświadamia mi, że trzeba delikatnie opuścić cały zestaw do dna
wyczywając, kiedy tam „dotrze” ciężarek. Oczywiście cały zestaw staram
się opuszczać pionowo, bo wyrzucanie zestawu daleko od łódki i „ciągnięcie”
nim później po dnie, daje z reguły „gwarancję” jego ze
rwania. Korzyścią
tego jest za to penetrowanie większego obszaru na dnie w poszukiwaniu
ryb, przy zakotwiczonej łódce. Ponadto trzeba uważać, aby natychmiast po
zaatakowaniu przez rybę przynęty, zaciąć ją i starać się natychmiast
oderwać ją od dna. Bo w przeciwnym wypadku dają one „nura” pod skały co
w większości przypadków kończy się przetarciem żyłki o koralowiec i
stratą ryby. Nieraz wyciągnięciu zwędkowanej ryby spod skały, pomaga
delikane podszarpywanie wędką, starając się przy tym aby żyłka była
lekko naprężona.
Podczas wędkowania co chwilę koś z nas (wędkują także kapitan i
pomocnik) wyciaga kolejną rybę nieraz bardzo kolorową. Zabawy dużo bo
ryby bez przerwy atakują przynęty, ale zwędkowane rybki nie imponują
wielkością. Taka trochę wakacyjna zabawa w kotka i myszkę: my staramy
się przechytrzyć ryby a one robią dokładnie to samo, nieraz zostawiając
pusty haczyk po zjedzeniu przynęty lub chowając się do nor pod skałami
rafy, skąd często nie da się ich „wykurzyć”.
Tropikalne słoneczko przygrzewa już coraz mocniej a na powierzchni
morza pojawiają się małe zmarszczki spowodowane stałymi podmuchami
słabego wiatru. Spoglądam dookoła. Z prawej strony podziwiam brzeg
naszej wyspy z ledwo widoczną linia brzegu wyznaczoną przez miałki
koralowy piasek, za którym znajdują się zabudowania naszego ośrodka
wczasowego i pasmo wulkanicznych gór za nim, a z lewej dobrze widoczną
na horyzoncie, pokrytą gęstą roślinną szatą, wspomnianą na początku -
wyspą Montserrat.
Po trzech godzinach zmieniamy
miejsce wędkowania i po zakotwiczeniu
łódki, „zabawa” trwa dalej. Najczęściej wędkujemy takie rybki jak: queen
triggerfish (balistes vetula), yellowtail snajper (ocyurus chrysurus),
red grouper (epinep
helus morio), spakled hind grouper (epinephelus
drummondhay), rock hind (epinephelus adscensionis) czy też squirrelfish
(holocentrus
adscensionis). Na te ostatnie trzeba bardzo uważać podczas
uwalniania ich z haczyka, gdyż znajdujące się ostre i długie kolce w ich
płetwach mogą mocno poranić rękę.
Kiedy o pierwszej po południu słońce daje się wszystkim dobrze we
znaki, kapitan ogłasza koniec wędkowania. Za kilkadziesiąt minut
jesteśmy już w porcie. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjecia z rybkami oraz z
załogą i możemy wracać spacerkiem do hotelu wzbogaceni porcją kolejnych
wrażeń wędkowania na rafie. A rybki? – zostawiamy kapitanowi i Kerremy,
którzy serdecznie nam za to dziękują. Dla nas to tylko wspaniałe emocje,
a dla nich – kilka dni zapewnienia rodzinie pożywienia.
A po drodze do hotelu zastanawiam się, czy jeszcze będzie mi dane
powtórnie tu przyjechać do tej niezwykle uroczej wyspy i wybrać sie
znowu na wędkowanie. Ale tym razem już bez żon na łódce, a wędkowanie -
tylko na „grubego zwierza”.
1 knot (węzeł) = 1 mila morska na godzinę = 1,852 km/h
1 ft (stopa) = 12 inch = 30.48 cm
1 inch = 2.54 cm
1 funt (lbs) = 0.454 kg
1oz ( uncja) = 28.35 g
Tekst
i foto: Józef Kołodziej
Przygodaznatura.com
Korekta: mgr Krystyna Sawa