Józef Kołodziej
ZBIORNIK MAZIARNIA - 2014
Zawsze podczas corocznych pobytów w Polsce, staram się nie rozstawać z
moim ulubionym hobby czyli wędkarstwem. Na dźwięk tego słowa niektórzy
znacząco pukają się w czoło ale to
nie na moim czole później zostanie siniak. Nie inaczej było i w tym roku,
kiedy po uzupełnieniu sprzętu wędkarskiego (wędki – marki: Mikado Taurus
3.9m, siatki na ryby, podbieraka - 2.7m) już po kilku dniach
postanowiłem wybrać się na ryby wraz z moim szwagrem Janem Religą.
Niestety, ale tradycyjny akwen na którym zawsze wędkowaliśmy czyli
królowa polskich rzek – Wisła, ze względu na permanentnie wysoki stan
wody nie dawał możliwości wędkowania w jej brunatnych wodach. Pozalewane
tamy w okolicy Sandomierza oraz ciągłe deszcze na południu Polski
rozwiały wszelkie nadzieje na wędkowanie w najbliższym czasie na tej
rzece. Taki stan trwał zresztą do końca września.
Dlatego po uiszczeniu dopłaty na zbiorniki znajdujące się pod kuratelą
Zarządu Okręgu PZW w Tarnobrzegu, postanowiliśmy powędkować na nich.
Ale na pierwsze wędkowanie wybraliśmy się w lipcu na prywatny stawy w
Zawidzy koło Osieka (woj. Świętokrzyskie), gdzie głównym gatunkiem ryb w
nich hodowanych, są karpie. Razem z nami zdecydował się na tą wędkarską
wyprawę Piotr Religa (wnuk mojego szwagra), który od zaledwie kilku
tygodni, stał się zapalonym wędkarzem. Wędkujemy metodą spławikową a j
ako przynęty, używamy kukurydzy z puszki.
Koło naszych spławików, oraz na całym stawie, karpie bezczelnie
baraszkowały tuż pod powierzchnią wody, skutecznie ignorując podsuwane
im pod nos kukurydziane smakołyki. Morderczy upał (35 stopni C), oraz
brak efektów wędkarskich - bo trudno do nich zaliczyć małego karpika
zwędkowanego przez szwagra, zmusiły nas do rezygnacji z wędkowania.
Obiecywaliśmy tu wrócić innym razem wcześnie rano, kiedy temperatura
powietrza nie będzie taka dokuczliwa a i karpie będą bardzie głodne.
Skończyło się na obiecankach bo dzięki mojemu koledze po „kiju” i
długoletniemu sąsiadowi „zza płota” (mieszka po drugiej stronie uliczki
Andrzeja Struga, naprzeciwko mojego rodzinnego domu) Aleksandrowi
Śliwowskiemu, zdecydowaliśmy się na wędkowanie na zbiorniku Maziarnia (na
rzeczce Łęg) koło Wilczej Woli (blisko Nowej Dęby –woj. P
odkarpackie).
Muszę kilka słów wspomnieć o Aleksandrze bo jest on znakomitym wędkarzem,
członkiem koła Wędkarskiego Nr. 1 w Sandomierzu. Wędkarstwa uczył go
jego ojciec - Mieczysław, który 80 lat temu był współzałożycielem wyżej
wspomnianego koła razem między innymi z panami: Bienussa, Schnerch,
Cyrkler. Aleksander (Olek) to były kilkukrotny mistrz w wędkarstwie
spławikowym i muchowym Polskiego Związku Wędkarskiego - Okręg Tarnobrzeg.
Także kilkukrotnie występował w mistrzostwach (wędkarstwo spławikowe)
Polski uzyskując najlepsze miejsce piąte w tej dyscyplinie. Jest też
zwyciężcą bardzo wielu zawodów wędkarskich na szczeblu PZW Okręgu
Tarnobrzeg i PZW Koła Sandomierskiego.
Decyzja Olka przekonała nas i już 31 lipca 2014 roku natarczywy dzwonek
telefonu od szwagra przed 2 godziną w nocy, zmusza mnie do opuszczenia
ciepłego łóżeczka (czego bardzo nie lubię). Po wypiciu kubka
porannej kawy, która usuwa resztki śpiocha z mojego organizmu i po
zapakowaniu sprzętu wędkarskiego, zabieram resztę chętnych (szwagier,
Piotr i Olek) na wędkowanie. W nocy ruch na drogach jest niewielki więc
po godzinie jazdy, przez Tarnobrzeg, Nową Dębę i Majdan, docie
ramy do
Zbiornika Maziarnia. Nie oczekujemy bardzo dobrego wędkowania bo po
zeszłorocznym niedbałym spuszczeniu wód (w październiku 2013) z tego
zbiornika w ramach przeglądu tamy, wiele ryb uciekło z prądem wody przez
zaporę w dół rzeki Łęg do Wisły.
Unoszące się małe kłęby oparów nad zbiornikiem i lasem na przeciwległym
brzegu, oraz absolutna cisza, wynagradzają nam niepewność wędkowania.
Nie wędkowałem na tym zbiorniku od kilku lat, więc korzystam z rad Olka
co do uzbrojenia wędki. Zanętę z różnych gotowych produktów zakupionych
w sklepie wędkarskim, Olek przygotował dzień wcześniej.
Więc, jeszcze przed rozpoczęciem wędkowania za pomocą koszyczka
zanętowego staram się wyrzucić zanętę na maksymalną odległość (60 – 80m)
od brzegu, tam gdzie powinna gromadzić się ryba w korycie rzeki Łęg.
To właśnie mały spadek dna zbiornika w kierunku koryta, zmusza nas do
wędkowania tak daleko od brzegu. Zgodnie z regulaminem wędkujemy tylko
na dwie wędki. Metoda gruntowa z koszyczkiem zanętowym (zamiast ciężarka)
o wadze 40, 50 lub 60 gram to jedyna właściwa metoda na tym zbiorniku i
na ten gatunek ryb, bo wędkowanie spławikowe ze względu na przybrzeżną
płyciznę, nie wchodzi absolutnie w rachubę. Jako główną żyłkę używam
plecionki (0.2) o wytrzymałości 20 kg, oraz haczyków nr. 6 lub 8 z
przyponem 0.12 (wytrzymałość 4 kg).
Użycie plecionki o tej grubości, okazuje się niezbyt fortunne, gdyż na
spokojnej wodzie zbiornika, jest trochę za sztywna tym bardziej, że
wędka teleskopowa (3.7 m) którą kupiłem rok temu, ma też zbyt sztywną
końcówkę. No cóż, nie wziąłem pod uwagę, że to nie jest wędkowanie na
Oceanie Atlantyckim w USA na „grubego zwierza” a wędkowanie na białą
rybę (leszcz, krąp, płoć, kleń,), które wymaga bardzo delikatnego
sprzętu, aby wyczuć bardzo delikatne brania ryb – szczególnie tych
mniejszych. Ponadto delikatny sprzęt a zwłaszcza c
ienkie
żyłki, powodują to iż używana przynęta (białe robaczki i pinki),
zachowują się na haczyku w sposób naturalny.
Tylko Olek dobrał swój zestaw idealnie, dlatego zawsze miał najlepszy
wynik na końcu wędkowania. Ja przez pierwsze dwie godziny nie
zanotowałem żadnego brania, mimo iż druga wędka, była idealnie dobrana
do tego typu wędkowania. Dopiero o 8 rano silne przygięcie końcówki
wędki podnosi we mnie poziom andrealiny i po szybkim podcięciu, czuję
wreszcie na wędce rybę. Krótki hol i wreszcie pierwszy leszcz ląduje na
trawie. Pamiątkowe zdjęcie i wraca on powtórnie do wody, gdyż przez cały
ten rok (2014) obowiązuje zakaz jego zabierania.
Słońce już zaczyna mocniej przygrzewać, robi się coraz cieplej, więc
przez następne dwie godziny wyciągam z wody tylko małe płoteczki i
krąpie (duże ryby odpłynęły na głębszą wodę) o które dopominają się dwa
boćki czekające cierpliwie w odległości kilkunastu metrów za naszymi
plecami. Instynkt natury podpowiada im, że przed odlotem na zimę do
ciepłych krajów, powinny się dobrze podtuczyć. Dlatego drobnicę rzuconą
w ich kierunku, spokojnie i bez pośpi
echu
ale trochę bojaźliwie łapią w dziób, aby po przekręceniu ryby zawsze
głową w kierunku przełyku, połknąć ją natychmiast w całości.
Kiedy już tuż przed dziesiątą godziną, zwijam jedną z wędek, kończąc
tym samym dzisiejsze wędkowani, kątem oka widzę silne ugięcia szczytówki
na drugiej wędce. Szybkie podcięcie i czując silny opór, zdaję sobie
sprawę iż może to być karp. Ryba silnie dołuje na poluzowanym mocno
hamulcu ze względu na cienki przypon, wysnuwając żyłkę podczas silnych
szarpnięć. Lecz po kilkunastu minutach, nieco zmęczona daje za wygraną i
po chwili już Piotr pomaga mi, wyciągając ją podbierakiem z wody. Tak
jak przypuszczałem, był to karp królewski, pierwszy zwędkowany przeze
mnie na tym zbiorniku.
Dzisiaj jeszcze tylko Olek, wyholował kilka dorodnych leszczy. Pora
zakończyć dzisiejsze wędkowanie i nie pozostaje nic innego jak umówić
się za tydzień na tym samym zbiorniku.
Słowa dotrzymaliśmy, pogoda także i za tydzień znowu wyruszamy na ten
sam zbiornik 7 sierpnia 2014 roku. Jesteśmy na łowisku jeszcze przed
świtem więc jest czas na wspomnienia wędkarskie sprzed wielu, wielu lat
(ponad czterdziestu), kiedy to wspólnie wyjeżdżaliśmy z Kołem
Sandomierskim na wędkowanie na Solinie.
Ale już o pierwszym brzasku, cudowny świergot ptactwa rozpoczynającego
swoje porane trel
e,
przypomniał nam, że czas rozpocząć wędkowanie. Metody wędkowania nie
zmieniam i tylko wymieniłem swoją plecionkę na cieńszą (0.16 mm). Po
godzinie wędkowania oglądam się za siebie w nadziei zobaczenia boćków.
Nie pomyliłem się. Stały w pewnym oddaleniu od nas będąc zapewne
przekonane w swej zadumie, że i dzisiaj dokarmimy je drobnicą (krąpiami).
I miały rację bo kilka krąpi, znalazły się w ich wiecznie głodnych
żołądkach.
To wędkowanie było najlepszym ze wszystkich moich wypadów na ten zbiornik.
Kolejny karp, choć jak na karpia dosyć niewielki (około 1.4 kg), kilka
ładnych płoci oraz wreszcie pierwszy leszcz na tym zbiorniku o wadze
ponad 1.0 kg. Zapewne nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu, kiedy po
pozowaniu do fotografii, z powrotem trafił do wody.
Olek jak zawsze zwędkował o wiele więcej od nas. Mój szwagier także
zaliczył pierwszego karpia a Piotr pierwszą w swoim życiu płoć (26 cm).
Jeszcze kilkakrotnie (sierpień 20, 28 wrzesień 2 i 30 – 2014) wędkowaliśmy
na tym zbiorniku ale już z mniejszymi sukcesami (oprócz Ol
ka)
i bez towarzyszących nam boćków, które zapewne swoje żaby i rybki
zajadały gdzieś w ciepłych krajach. Czy je ktoś tam dokarmiał? Może
swoim radosnym klekotaniem „potwierdzą” nam to za rok! O wędkowaniu 30
sierpnia musze wspomnieć kilka słów bo dla mnie zakończyło się ….ale to
potem. Umówiłem się, że rano o 4:40 Janek zadzwoni i mnie obudzi a ja po
drodze podjadę do niego, potem do Olka i na zalew. Ufny w jego
niezawodność dotychczasowego budzenia, budzę się dopiero o …..5:30 rano,
kiedy dzwoni Olek z pytaniem czy już wyjechaliśmy po niego. Przepraszam
go i wyskakuję z łóżka jak z przysłowiowej „procy”. W biegu robię coś do
przekąszenia nad wodą i wypijam kubek gorącej kawy, dzwoniąc
jednocześnie do szwagra. Odbiera jego żona a moja ukochana i jedyna
siostra Marianna obiecując natychmiast …….obudzić Janka, który także
zaspał bo nie nastawił budzika wierząc w swoja „wędkarska czujność”. Tym
razem niestety go zawiodła.
Nad Zbiornikiem Maziarnia jesteśmy dopiero o 7 rano ale i tak nic nie
straciliśmy bo przez długi czas ryba nie bierze, choć od czasu do czasu
pojawiające się kręgi na wodzie potwierdzające, że ona tam jest, ale
niestety, jak do tej pory - niegłodna. Dopiero przed 10 rano, niezawodny
Olek wyciąga ładnego kilogramowego
leszcza, chwilę potem jeszcze jednego i 40 cm karpia. Do końca
wędkowania w jego siatce „wyląduje”
także parę dorodnych płoci. Na
mojej wędce silne szarpnięcie podrywa mnie z krzesełka. Podcięcie i ……
niestety ryba się nie zahaczyła. Za to parę minut po jedenastej piękne
mocne szarpanie na wędce szwagra sygnalizuje branie dużej ryby.
Podcięcie i po 15 minutach 2.2 kg. (42 cm) karp ląduje w podbieraku.
Słońce zaczyna przygrzewać już coraz mocniej, brania ustały więc o 1 po
południu decydujemy się na zakończenie dzisiejszego wędkowania. Ja
niestety wracam dzisiaj „na tarczy”, bo w mojej siatce nie ma ani jednej
rybki! To też należy do uroków wędkarstwa! Pewnie z tego powodu, rybki
urządziły sobie wspaniały „koncert galowy”, wesoło machając ogonkami.
Gwoli wędkarskiej rzetelności, nadmieniam, że byłem bardzo ucieszony
kiedy do wędkowania 28 sierpnia, dołączył do nas wspólny kolega z lat
młodzieńczych, zapalony wędkarz – Andrzej Balmas. Andrzej wędkuje w
Polsce przez kilka letnich miesięcy bo w pozostałe miesiące, „ściga”
rybki na ……Florydzie w USA.
Natomiast podczas wędkowania 2 września, dołączył do nas mój brat
bliźniak – Jacek, „robiąc” za kibica a który zamieszkuje na stałe w New
Jersey – USA.
Pożegnalne wędkowanie na Zbio
rniku
Maziarnia 5 października, będę pamiętał bardzo długo, bo przez 7 godzin
zwędkowałem tylko jedną rybę ale za to był to jeden z największych
leszczy złowionych w mojej wędkarskiej historii. Mierzył sobie 56 cm i z
Olkiem ocenialiśmy go na ponad 1.5 kg. Skusił się na białe robaki - z
gruntu, haczyk 12, linka 0.12 z podwieszonym koszyczkiem, silnie
szarpnął wędką i pozostało mi tylko go lekko podciąć i wyholować do
podbieraka. Po „sesji zdjęciowej” także trafił z powrotem do wody.
Olek jak zawsze niezawodny – 2 leszcze i 7 dorodnych płoci.
Kiedy już pakujemy nasze wędkarskie „klamory” do samochodu, jeszcze
raz spoglądam na tabliczkę umocowaną na żelaznym krzyżu, tuż przy
dojściu do zbiornika przez zapewne zrozpaczonych rodziców o następującej
treści: „07. 08. 2010. Tego dnia utonął młody chłopak. Niech ten krzyż
będzie przestrogą dla innych”.
Oby był także przestrogą dla czasem lekkomyślnych wędkarzy!
Wędkując w ten lekko pochmurny październikowy dzień, osnuty kłębami
jesiennej mgły, myślałem już o czekającym mnie za kilka dni wędkowaniu
na Sanie i na Solinie w rejonie Wołkowyi.
Październik
2014
Tekst: Józef Kołodziej
Korekta: mgr Krystyna
Sawa
Artykuł ten był drukowany w Tygodniku „PLUS” –
od listopada -201
4 do
stycznia -2015 roku.
Przedruk za zgodą redakcji Tygodnika „Plus”.
www.tygodnikplus.com