Już jako młody chłopak razem z bratem bliźniakiem
Jackiem, uganiałem się z wędką za rybkami po okolicznych stawach i
łachach koło Sandomierza. Oczywiście najczęściej “moczyliśmy” nasze
leszczynowe kije w Wiśle, w której różnych gatunków ryb było wówczas
bardzo dużo. Gdyby mi ktoś wtedy powiedzial, iż kilkadziesiat lat
później, będę wędkował na ….Kubie, pewnie nawet przez sekundę nie
zastanawiałbym się nad tym jako tak samo realne jak mój lot na na
księżyc.
A jednak……. Planując przed wyjazdem urlop na Kubę, jeszcze w Polsce
zdecydowałem, po zapoznaniu się i informacjami na internecie, iż takiej
okazji jak wędkowanie w tym kraju, nie mogę przepuścić. Nie tylko ja,
bo i Wojtek, wielki miłośnik wędkarstwa, miał takie same zdanie, które
tym razem zostało w pełni zaakceptowane przez towarzyszące nam żony. Tak
więc przepustka do wędkarskiego raju na Morzu Karaibskim, stała przede
mną otworem. Oby tylko nie wiało, myślałem w samolocie lecącym z
Warszawy na Kubę, bo biorąc pod uwagę nasz turystyczny program, na
wędkowanie mogliśmy wykorzystać ostatnie dwa dni naszego tygodniowego
pobytu na tej gorącej wyspie. I aby się tylko wszystko dobrze ułożyło,
bo taka okazja może się już więcej nie przytrafić. Nie zabieraliśmy ze
sobą żadnego sprzętu wędkarskiego, gdyż z informacji jakie uzyskałem od
znajomych, wiedziałem iż jest on wliczony w cenę wyprawy wędkarskiej.
Było to bardzo korzystne, gdyż odpadał jak zawsze kłopotliwy transport
wędek, jako ponadwymiarowego bagażu.
Varadero na Kubie (miasto i bardzo znane centrum turystyczne z
wieloma pięknie położonymi hotelami) przywitało nas tropikalną
roślinnością, umiarkowaną temperaturą i gorącymi kubańskimi rytmami.
Już na drugi dzień po przylocie, idziemy z Wojtkiem do informacji
hotelowej celem zasięgnięcia “języka”, oczywiście na interesujący nas
temat, czyli warunków i możliwości wędkowania. I tu pierwsza niezbyt
dobra informacja. Owszem, możemy się zapisać na rejs wędkarski z łódki -
tzw. charter boat -łódka specjalnie dostosowana tylko do celów
wędkarskich o długości około 10 m, w którym może uczestniczyć maksymalnie
czterech wędkarzy.
I tu właśnie zaczął się nasz problem, bo chętnych na wędkowanie było
jak na razie dwóch - czyli ja i Wojtek. Owszem, mogliśmy wynająć całą
łódkę tylko dla siebie, ale ….musielibyśmy zapłacić za tą wyprawę 340
tzw. convertible pesos (specjalna waluta, którą tylko na wyspie mogą
płacić turyści). Z tym, że w trakcie samej wymiany, traci się około
20% wymienianej waluty. Czyli nasza wyprawa kosztowałaby nas wtedy około
1300 zł. Oczywiście dla wędkarzy (czyli nas), nie stanowiłoby to żadnego
powodu aby nie płynąć we dwóch, ale….kasą zarządzały nasze kochane
przyjaciółki żony, które może przystałyby na takie rozwiązanie –
domyślam się, że zapewne bardzo niechętnie. Pozostało nam mieć nadzieję,
że jednak w hotelach w tym czasie jest więcej amatorów wędkarstwa a nie
tylko błogiego spijania mojitos (jasny rum z sokiem z limony, wody
gazowanej, cukru pudru i utartych listków mięty). Jest to bardzo
popularny drink na Kubie tym bardziej, że był ulubionym drinkiem
Hemigwaya, ale ....z podwójną porcją rumu.
Wilka ciągnie do lasu a nas w niedzielę “zaciągnęło” do portu dla
łódek znajdującego się naprzeciwko naszego hotelu (Barcelo Marina
Palace) z widocznymi żaglami z hotelowego lobby. W porcie dużo
katamaranów, oferujących wycieczkowe rejsy dla turystów oraz parę
wędkarskich łódek i trzeba przyznać iż w bardzo dobrym stanie
technicznym, choć wszystkie posiadały tego samego właściciela – czyli
państwo. A przecież mieliśmy w pamięci dawne czasy w Polsce, kiedy to
państwowe to niczyje a więc wszystko było z reguły w opłakanym stanie.
Mile rozczarowani tą wizytą, nabraliśmy jeszcze większej ochoty, aby
zrealizować nasze kubańskie wędkowanie. W niepewności czekaliśmy jeszcze
kolejne trzy dni.
W środę na dwa dni przed końcem naszych wczasów pozytywna wiadomość
od pani agentki, która organizuje viajes (wycieczki). Znalazło
się dwóch chętnych wędkarzy z Kanady (Roy i Martin) na piątek. Uff,
odetchneliśmy. Wszkże mieliśmy ochotę na tzw “bottom fishing” (wędkowanie
z dna) ale nie było takiej opcji. Oferowane jest tylko wędkowanie na
“trolling” (ciągnięcie przynęty za łódką). Nie mając wyboru, decydujemy
się na ten rodzaj wędkowania. Rano, już godzinę przed przyjazdem
autobusu z małą czarną w jednej a lokalnym drinkiem w drugiej ręce (za
pomyśne wędkowanie), czekaliśmy w hotelowym lobby na naszch
współtowarzyszy. Wytrzymali nas do ostniego momentu bo przyszli 15 minut
po umówionym czasie. Dobrze, że autobus się trochę spóźnił bo o
wędkowaniu w tym dniu mogliby oni zapomnieć – my zresztą też. Wreszcie o
9:30 rano, po objechaniu paru hoteli, autobus zatrzymuje sie przy porcie
dla wędkarskich łódek, wycieczkowych katamaranów i jachtów a
znajdującego się 10 km dalej od tego który mieliśmy okazję obejrzeć obok
naszego hotelu.
Na pokładzie łodzi (o nazwie- Aquja Blanca)
zarejestrowanej w miejscowości Cardenas (blisko Varadero) wita nas
kubańska załoga: kapitan Coruzdo i jego pomocnik Rocha oferujący sody i
drinki. Z tych ostatnich chętnie skorzystaliśmy choć oczywiście z
wędkarskim umiarem.
Wreszcie zaczynało się spełniać moje kolejne wędkarskie marzenie. A
ile ich jeszcze przede mną? Mam nadzieję, że jeszcze dużo bo planów w
notesiku wędkarskim, bardzo wiele. Oby Opatrzność pozwoliła je
zrealizować. Kanadyjczycy nie są zbyt doświadczonymi wędkarzami. Roy
wędkuje w Kanadzie raczej od święta a Martin po raz pierwszy dzisiaj
popróbuje swoich sił na morzu.
Ryk silników i odkładająca się fala za rufą, przybliża nas coraz
bardziej do łowiska oddalonego około godziny od lądu (półwyspu Hicacos).
Po kilkunastu minutach płynięcia wewnętrznym kanałem półwyspu, wypływamy
na spokojne wody Morza Karaibskiego od strony Oceanu Atlantyckiego.
Mam czas na to, aby sobie pomarzyć iż płyniemy niczym wielki Ernest
Hemigway na olbrzymie marliny. Jego łódka, którą używał do 1961 roku a
którą mielliśmy z Wojtkiem możliwość oglądać w Museum Hemigwaya
znajdującym się 15 km od Hawany, w domu gdzie mieszkał na Kubie do
wyjazdu do USA, wcale nie odbiegała komfortem od tej na której my
płyneliśmy. Choć drewniana i nie naszpikowana elektroniką jak dzisiejsze
wędkarskie łodzie, to jednak bezpiecznie służyła mu do końca jego pobytu
w tym kraju, który dostarczył mu tak wiele wędkarskich sukcesów. Przed
wyjazdem z Kuby, Hemigway podarował tą łódź kapitanowi Jose (który
wiernie z nim pływał na ryby) a on podarował ją muzeum. Tak
zrelacjonowała to przewodniczka w muzeum choć słowo „podarował” zastapił
bym raczej....innym.
Tuż przed dziesiątą, malejące obroty silnika i zwolnienie prędkości
naszej lodzi, sygnalizuje przybycie w rejon wędkowania. Kapitan wraz z
pomocnikiem (Rocha) sprawnie uzbrajają cztery wędziska morskie. Dwie na
wysięgnikach po obu stronach burty i dwie przymocowane do prawej i lewej
burty, blisko rufy łodzi. Wędki uzbrojone są na trolling powierzchniowy
podczas którego przynęta na lince ślizga się na lub tuż pod powierzchnią
wody. Zależy to oczywiście od prędkości łódki i obciążenia wędkarskiego
zestawu. Żadna z wędek nie jest przystosowana na trolling głęboki,
podczas którego przynęta z hakiem obiążona dużym ołowianym ciężarkiem
ciągnięta jest tuż nad dnem.
Na taki denny troling miałem okazję wędkować w Meksyku (choć tylko
jedna wędka na łodzi była do tego przystosowana). W refleksach
słonecznych odbijających się na fali za rufą widać od czasu do czasu
nasze ślizgające się po nich sztuczne przynęty, które przez dłuższy czas,
nie są atakowane przez żadne rybki.
O kolejności wyciągania ryby z wody, w przypadku jej zahaczenia,
zadecydowało losowanie. Tym razem szczęśliwe dla mnie bo wylosowałm
numer 1. Oby nie było tak jak na Hawajach – pomyślałem. Tam także
wylosowałem pierwsze holowanie, ale ryby wówczas kompletnie nie dały się
nabrać na żadne świecidełka i do portu wróciliśmy “na tarczy” a raczej o
„pustych kijach”.
Wody Morza Karaibskiego koło Kuby z dużą ilością wysp i raf koralowych,
oferują ponad 900 gatunków ryb, z tego ponad 400 nadających się do
jedzenia. Więc miałem nadzieję, że tym razem jednak coś “zawiesi” się na
haku. Z relacji kapitana wynikało, że o tej porze roku nie mamy raczej
możliwości zwędkowania marlina (bohatera opowiadania Hemigwaya- „Stary
człowiek i morze”) bo najlepszy okres wędkowania na tą wspaniałą rybę (marzenie
każdego wędkarza) to czerwiec, kiedy to w małej wiosce rybackiej –
Cojimar, odbywa się co roku Międzynarodowy Turniej Wędkarski nazwany
imieniem tego wspaniałego wędkarza (Hemigwaya). Ale takie gatunki jak:
mahi-mahi (dolphin), barracuda, tuńczyk, bonito (z rodziny
tuńczykowatych), makrela czy też wahoo mogły dostarczyć nam wiele
wędkarskich emocji i zaliczyć takie których nie mieliśmy na wędce
podczas naszych dotychczasowych wędkarskich wypraw. Po godzinie
bezowocnego “orania wody”, zaczynam wątpić w jakikolwiek dzisiejszy
sukces wędkarski. A jednak nie trzeba tracić nadziei do końca.
Tuż przed jedenastą, tak przyjemny dla ucha jazgot kołowrotka ,
odwijającego żyłkę ze szpuli przez opór stawianej ryby, podnosi wyraźnie
poziom andrealiny w moim organiźmie. Oczyma wyobraźni już widzę piękny
okaz, który przypadnie mi w udziale jako, że to właśnie pierwsze branie
więc i moja kolej. Siedząc na krzesełku przymocowanym do pokładu z
wędkarskim pasem do umocowania wędki, zaczynam powoli przyciągać rybę do
łódki. Lecz już po paru minutach holowania, zdaję sobie sprawę, że nie
będzie to zbyt wielki okaz. Pytanie tylko – jaka to rybka dała się
skusić na sztuczne świecidełko?
Po około 10-ciu minutach ciekawość moja (i nie tylko) została
zaspokojona , kiedy podholowalem rybkę do rufu. To lśniąca barwami tęczy,
Mahi-Mahi (Coryphaena hippurus), druga w moim wędkarskim życiorysie.
Poprzednią zwędkowałem u wybrzeży Santa Lucia (Morze Karaibskie).
Pamiątkowe fotografie, mierzenie (30”) i rybka staje się własnościę
załogi a my z Wojtkiem, wznosimy toast za kolejne branie, tym razem dla
niego.
Widocznie toast pomógł, gdyż zaledwie 15 minut później, ostre
jazgotanie kołowrotka obiecuje nam kolejne emocje. Tym razem kolej na
Wojtka. Po silnie ugiętej wędce widać wyraźnie, że tym razem ryba jest
znacznie większa. Ale takiego zakończenia tej akcji na pewno się nie
spodziewałem a szczególnie on. Kiedy ją podcholował po
dwudziesto-minutowym holu do lodzi, solidnie już zmęczoną ale jeszcze
wykazującą ochotę do walki o uwolnienie, kapitan próbował hakiem
wyciagnąć ją z wody (tak jak i moją) na pokład. Niestety, robił to tak
chaotycznie, nerwowo i nieprofesjonalnie (usztywniając splątane żyłki
drugą ręką), iż wstrzymując z wrażenia oddech, z niepokojem obserwowałem
zakończenia tej akcji. Ku ogromnemu zaskoczeniu nas wszyskich i
nieprzemyślanym “dziobaniu” ryby hakiem, kolejna piękna Mahi-Mahi
uwolniła się znikając w błękitnej głębinie a kapitanowi pozostał w ręce
tyko złamany o burtę trzonek haka, który z wściekłością rzucił w morze.
Na oko mogłem ją ocenić na przynajmniej 2 razy większą od mojej.
Spojrzałem na Wojtka. Zachował stoicki spokój, choć wiem jak bardzo mu
było żal z powodu straty tej pierwszej zwędkowanej ryby na Morzy
Karaibskim. I wiem, jak wielki żal miał do kapitana mającego chyba nie
raz do czynienia z wyholowywaniem ryb.
Nie udało mi się ją sfotografować przed zerwaniem, ale przynajmniej
kilkunasto-sekundowe ujęcie pozostało nagrane na taśmie. No coż, gra się
do zwycięstwa jak mawiają hazardziści stawiając ostatnie pożyczone
pieniądze (po przegraniu domu) w kasynie. Tak i my pełni optymizmu
czekamy na następne brania. W pewnej chwili kapitan otrzymuje chyba
informcję od innego kapitana o miejscu gdzie dobrze żeruje ryba, bo
natychmiast zwijamy wędki i na maksymalnej prędkości płyniemy około
20-tu minut w morze. Już z daleka widać stada mew szybujących nad
powierzchnią morza. Znak , że żeruje drobnica a za nią ….powinny mieć na
nie apetyt te większe. Tylko jakie? Chwilę potem po zmianie przynęty, i
zarzuceniu zestawów do wody następują dwa brania prawie równocześnie.
Tym razem przy wędkach są Kanadyjczycy. Holują, kierowani naszymi
uwagami, bardzo spokojnie i wolno, choć jak i w naszym przypadku jest to
troszkę utrudnione bo kapitan tylko trochę zmniejsza szybkość łodzi,
gdyż dwie pozostałe wędki są w akcji. Martinowi wystarczylo tylko 5
minut aby wyholować na pokład ładną Atlantic Bonito (Sarda sarda).
Natomiast Roy miał dzisiaj takiego samego pecha do kapitana jak i
Wojtek. Jego Bonito zerwała się z haka po kolejnych nieudolnych próbach
wyciągniecia jej z wody przez pechowego kapitana. Dlatego niezły
napiwek dostaje od nas majtek a nie kapitan.
Mam nadzieję, że wkróce i ja zaliczę bonito bo mewy w dalszym ciągu
szybują koło nas. Niestety. Po dalszych 10-ciu minutach, kapitan ogłasza
koniec wędkowania. Jest dopier 1:10, więc proszę kapitana o kilkunastowe
przedłużenie naszej wędkarskiej wyprawy.
Yo termino mi trabajo hoy (skończyłem pracę na dziś)-
odpowiada
Qusieramos pagar para trenta minutes mas (zapłacimy za
dodatkowe 30 minut) –proponujemy.
No es poseble como tengo mucha prisa (to niemożliwe ponieważ
spieszę się bardzo) - to była jego ostateczna odpowiedż. Dopiero później
zrozumieliśmy, że to nie jego wina. On pracuje przecież na państwowej
posadzie (!) i o określonej godzinie musi być w porcie. A jeżeli nie?
Może być posądzony o próbę ucieczki i ścigany. Tak przypuszczaliśmy, bo
przecież na pewno miał ochotę zarobić trochę ekstra pesos (waluta
kubańska).
Wracamy do portu na pełnym gazie silników. Po prawej naszej burcie,
2 - 3 mile (1 mila morska = 1852 m) od nas wracają także dwa pozostałe
charter boat. A może nawzajem się pilnują? Fala nieco większa aniżeli
rano, ale połyskujące w słońcy białe grzywacze wód Morza Karaibskiego o
różnych odcieniach błękitu i turkusu, u wybrzeży tej pięknej wyspy mogą
zachwycić każdego. Widoki morza i palm tańczących rumbę w rytmach
passatowego wiatru na zbliżającym się lądzie, łagodzą nieco niedosyt
wędkowania.
Hasta la vuelta ! - do (powtórnego) widzenia- żegna nas w
porcie kapitan.
Hasta la vista capitan! -do widzenia – odpowiadam, myśląc
o tym, że na pewno tu jeszcze chciałbym przyjechać i popłynąć na ryby,
ale….nie z tym kapitanem!!
Józef Kołodziej
DANE TECHNICZNE WĘDKOWANIA:
Wędkowanie z łódki (charter boat) poruszającej się z prędkością 5 –
7 węzłów (9-13 km) na godzinę.
Wędziska morskie 6’-6” (około 2 m) marki: Pen Special Senator.
Kołowrotki marki: Penn 50VW International V, z żyłką o
wytrzymałości 80 lbs (około 40 kg).
Przynęta – plastikowa kolorowa rurka z frędzelkami lub mały
metalowy cylinderek zaciśnięty na przyponie, z dużym haczykiem (na
bonito).
Sposób wędkowania-powierzchniowy trolling z łódki.
Słonecznie, lekko pochmurno, temperatura powietrza w granicach 75
stopni Fahrenheita (około 22 stopni Celsjusza).
Tekst i foto: J.E. Kołodziej
Varadero (Kuba) 18 marzec, 2010 rok
Korekta: mgr Krystyna Sawa
Artykuł ten był publikowany w „Tygodniku Plus” Od 20
maja do17 czerwca 2010 roku.
www.tygodnikplus.com
Przedruk za zgodą redakcji