Józef Kołodziej
WĘDKOWANIE
NA TUŃCZYKI- 2022
Wędkowanie na ten gatunek
ryby, dostarcza mi jak zawsze dużą dawkę przyjemności, ale i adrenaliny,
niejako przy okazji.
Nie inaczej było także tym razem, choć poziom adrenaliny przekraczał
standardowe normy, ale nie tylko z powodu wędkowania. Ale zacznijmy od
początku.
Na kolejny wyjazd z Arturem (kapitan i właściciel łódki) czekałem z
różnych powodów trzy lata. Więc, kiedy na początku czerwca 2022 roku,
usłyszałem w słuchawce pytanie Artura, czy pojadę z nim an wędkowanie
tuńczyków, zgodziłem się natychmiast. Wyjazd był ustalony za pięć dni,
więc powoli zacząłem gromadzić moje wędkarskie klamory (niewiele) oraz „wystąpiłem”
o zgodę do Ewy (moja żona). Nie było z tym problemu – jak zawsze zresztą.
Jest takie powiedzenie – „nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca”,
które często się sprawdza. Niestety
,
z powodu pogody, ten
wyjazd na tuńczyki musiał być przesunięty na inny termin. Kolejny wyjazd
na wędkowanie tuńczyków, „zablokował mi” wyjazd na ryby do Norwegii –
wpisany od kilku lat w mój (kolegów także) wędkarski kalendarzyk.
Kolejna okazja nadarzyła się 30 czerwca 2022 roku, kiedy to Artur
dzwoniąc do mnie, spodziewał się dobrej pogody na Atlantyku, w rejonie
naszego wędkowania. Sprawdziłem i ja pogodę na specjalnej aplikacji.
Prognozy były takie – 90 procent dobra pogoda w pierwszym dniu – a w
drugim tak pół na pół. Mimo to decydujemy się płynąć, zakładając, że w
drugim dniu wracać będziemy wcześniej (przed zmianą pogody), mając w „ładowni”
pełno ryb! Ale życie, pisze często inne scenariusze i nie zawsze takie
jakie byśmy sobie życzyli.
Tak więc, o szóstej wieczorem, spotykamy się w
Ted & Son Forked
River Marina w NJ (USA), gdzie pakujemy do łódki nasze klamory
wędkarskie, wodę do picia, oraz zanętę na tuńczyki (małe zamrożone rybki).
Wędek do wędkowania ryb, nie musimy brać swoich, gdyż łódka Artura jest
świetnie wyposażona w ten sprzęt, łącznie z elektrycznymi kołowrotkami.
Staramy się przyspieszyć nasz wyjazd, aby przed północą dotrzeć w
rejon Hudson Canion (miejsce na Atlantyku, gdzie wędkuje się tuńczyki).
Ale dopiero o 7 wieczorem oddajemy cumy i wpływamy w odnogę rzeki South
River a następnie do kanału Barnegat Bay, który po kilkunastu milach,
doprowadzi nas do wód Atlantyku. Jesteśmy trochę spóźnieni więc Artur (znając
te wody dobrze) płynie dosyć szybko, chcąc nadrobić czas. Ale czasu nikt
nie dogoni – my też. Pech nie opuszczał nas niestety podczas tego
wędkowania. Nagle, kiedy podziwialiśmy zrywające się do lotu mewy,
wystraszone hałasem silnika, nasza łódka zachowała się tak, jak
gwałtownie hamujący samochód, Po ułamku sekundy zatrzymała się z
pracującym silnikiem! Nie mogliśmy zrozumieć co się stało. Przecież
dookoła łódki jest woda!
-
Najechaliśmy na podwodną piaszczystą mieliznę! – Artur
natychmiast wyjaśnił to zdarzenie.
Niestety, błąd kapitana, który był przekonany, że w tym miejscu nie
powinno być tak płytko. Ale tym kanałem płynął dosyć dawno a pławy
morskie zmieniają piaszczyste dno nieustannie.
Nie pozostaje nam nic innego jak zadzwonić po łódkę ratowniczą, która
mogłaby ściągnąć nas z mielizny. Ale oczekiwanie na ratownika, operacja
ściągnięcia nas z mielizny i formalności papierkowe „zabrały” nam ponad
godzinę naszego cennego czasu. Jest obawa, że mogliśmy uszkodzić wał lub
śrubę silnika. Artur podejmuje trudną decyzję. Będziemy płynęli powoli
a w przy
padku wibracji silnika, zawrócimy do portu. Pół godziny później,
wsłuchując się uważnie w pracę silnika, już po zachodzie słońca wpływamy
na wody Atlantyku.
Niestety, ale także ze względu na spore fale 2 – 3 stopy i silny boczny
wiatr, nie da się płynąć więcej jak 6 – 8 węzłów. A przed nami około 60
mil do miejsca pierwszego wędkowania. Z tego powodu już wiedzieliśmy, że
tej nocy nie będziemy wędkować. Na miejsce dopływamy dopiero około 5
rano. Artur decyduje się, że rozpoczniemy wędkowanie metodą ciągnięcia
sztucznych przynęt za łódką (trolling), poruszającą się z prędkością 4 –
5 węzłów. Wiatr nieco ucichł a wysokość fal nie przekraczała jednej
stopy, więc byliśmy pełni optymizmu co do dalszych godzin wędkowania.
Ale na pierwsze branie musieliśmy czekać dosyć długo, bo dopiero około
pierwszej po południu, silne ugięcie wędki i wściekły jazgot kołowrotka
zwiastowało branie dużego tuńczyka. Ponieważ ja wylosowałem pierwsze
holowanie ryby, więc już za chwilę operując wędką i kołowrotkiem,
starałem się zmęczyć rybę. Już wtedy zdawałem sobie sprawę, że będzie to
niezły okaz. Ryba pozwalała się od czasu do czasu trochę podholować, aby
za chwilę dać nura w głębinę wysnuwając żyłkę z kołowrotka. Dopiero po
dwudziestu paru minutach podholowałem rybę blisko łódki. Tak to była
yellowfin tuna (
Thunnus albacares). Po następnych paru minutach,
już leżała na dnie łódki.
Co za radość! Tym bardziej, że ostatniego tuńczyka zwędkowałem 3 lata
temu! Pamiątkowe zdjęcia i oficjalny pomiar. Mierzyła 36 cali a
ocenialiśmy ją na około 50 Lbs wagi.
Mieliśmy nadzieję, że teraz będą kolejne tuńczyki. Ale dzisiaj nie
chciały brać przynęty (może nie były głodne) jak to było trzy lata temu.
Dopiero po kolejnych paru godzinach, Wojtek i Tadeusz zwędkowali kolejne
tuńczyki tego samego gatunku, ale znacznie mniejsze.
Tuż po zachodzie słońca, wiatr wyraźnie przybrał na sile a fale osiągały
znowu
3 –
4 stopy
wysok
ości. Po naradzie z kapitanem, decydujemy się płynąć do celu naszej
wyprawy, czyli w rejon Hudson Canion, oddalonego o około 25
NM. Teraz też płyniemy bardzo wolno, bo wiatr
i fale stawały się coraz większe. Na miejsce dopływamy dopiero około
północy. O wędkowaniu w tych warunkach nie było mowy bo silne przechyły
łódki na to absolutnie nie pozwalały. A nasza łódka przy tym wietrze i
falach, tańczyła na nich ja mała łupinka.
Kapitan podejmuje decyzję dowiązania łódki do boi, licząc, że zgodnie
z prognozą pogody (nie trafiona), wiatr za 2 -3 godziny nieco się
uspokoi. Zazwyczaj o tej porze bywa bardzo dużo łodzi w tym rejonie. Ale
nie tym razem, bo widocznie kapitanowie nie zaufali prognozom pogody.
Zaledwie dwa światełka (na łódkach) zaobserwowaliśmy daleko od nas.
Czekamy na poprawę pogody około godziny.
Niestety, ale było tylko gorzej i wiatr nie miał zamiaru się uspokoić.
A wręcz przeciwnie. Przechyły łódki były tak na oko około 40 – 45 stopni,
co absolutnie wykluczało jakiekolwiek wędkowanie. A do tego silny boczny
wiatr i walące w burtę fale, napędziły nam sporo strachu. A dookoła
ciemność chowająca w swe macki, bezmiar wód Atlantyku.
Nie wiem do dzisiaj dlaczego nikt z nas nie założył kamizelek
ratunkowych, które były na łódce.
W przypadku wypadnięcia
za burtę kogokolwiek, nie byłoby żadnych zans na jego uratowanie!
O spaniu nie było mowy. Wspólnie więc podejmujemy decyzję powrotu, gdyż
na zmianę pogody, nie mogliśmy raczej co liczyć. Zdajemy sobie sprawę,
że czeka nas 12 – 14 godzin powrotnej drogi do portu (w dobrych
warunkach około pięciu). Oby tylko tam dotrzeć!
Na szczęście niebiosa były dla nas łaskawe i późnym popołudniem
wpływamy do portu. Teraz dopiero dotarło do mnie, że mógł to być mój (zresztą
także wszystkich na pokładzie) ostatni rejs, ale kolejny raz Opatrzność
okazała sie dla nas niezwykle dobroduszna.
Kilka dni później, Artur sprawdził wał i łopatki śruby silnika. Na
szczęście wszystko było w porządku, więc mógł zaplanować kolejny wyjazd
na tuńczyki.
Ale już beze mnie, bo ja w tym czasie „ścigałem” rybki w Polsce.
Mam jednak nadzieję popłynąć z Arturem na tuńczyki za rok. Może wtedy
pogoda okaże się łaskawsza!
Używane angielskie jednostki:
Mm - Mila morska = 1852.2 m
1 funt = 0,454 kg
1 inch = 2,54 cm
1 stopa = 30.4 cm
Tekst
i foto:
Józef Kołodziej
Korekta:
mgr Krystyna Sawa